Bałkany

Dzień 5 i 6 – Żablijak i Przełęcz Durmitoru

Dzień piąty – To prawie metafizyczne przeżycie od samego rana. Chyba nie przypadkiem na myśl przyszła mi się piosenka Lennego Kravitza ‘Sittining On Top Of The World”…Właściwie tu nie ma co opowiadać, trzeba tu być, doznać i doświadczyć, ale tak sobie myślę, że jeżeli jest jakaś namiastka raju na ziemi to z pewnością jednym z tych miejsc jest przełęcz Durmitoru i zjazd do jeziora Pivskiego. To co Ziemia ma do zaoferowania jest obezwładniające. Przestrzeń i rozmiar szaro-niebieskich gór pokrytych miękka zielenią łąk daje poczucie niesamowitej wolności i bezmiaru. Dalej jest już tylko niebo. Zakrzywia się perspektywa i chwilami ma się wrażenie, że nie istnieją prawa fizyki, przestrzeń jest abstrakcyjna i rzeczywista zarazem. W takich okolicznościach dotarliśmy do Żablijaka, gdzie uznaliśmy, że dwa noclegi to i tak za mało, aby nacieszyć oczy i nakarmić duszę tym co nam dane zobaczyć i przeżyć. Przez dwa dni krążyliśmy wokół Parku Narodowego Durmitoru chcąc przejechać każdą niemal dróżką i zobaczyć go z każdej możliwej strony, po drodze pozwalając sobie na ‘śniadania mistrzów’ zarówno ze względu na otoczenie jak i produkty, z których się składało.

Z tej nirwany, ale tylko na moment, budzi zjazd z P14 w kierunku Plużine. Chwila laskiem, laskiem, kilka tuneli i pojawia się tafla wody o takiej barwie, że kolor szmaragdowy z tego miejsca z pewnością czerpał swój pierwowzór a nie z  jakiegoś tam kamienia. Zestawienie tej toni z granatową zielenią lasu  i lazurem powyżej – powiem Wam, orgia to za mało powiedziane… Kolejny raz przekonuję się, że jednak największe dzieła sztuki namalowała natura… zresztą sami spójrzcie na zdjęcia… Acha, jedno sprostowanie, wszystkie są robione telefonem i nie mam żadnego programu do obróbki – każde po kolei to jest absolutny „żywiec” To co widzicie jest takie na prawdę, żadnego podkręcania kolorów…

Skoro zaczęłam ten dzień od nawiązania do piosenki to tylko dlatego, że powołując się na cytat, w tej scenerii to jedyne i słuszne motto:

„But the only way for you to survive

Is to open your heart, it will guide

If you wanna stay in this world of music and life

You got to turn around

And spread a little love and get high”…

Niestety jest też smutna konstatacja – jak już wspomniałam spaliśmy w Żabljaku – miejscowości, którą ktoś kiedyś nazwał czarnogórskim Zakopanem. Dwa lata wcześniej, kiedy tu byliśmy tętniła życiem, pełna turystów, faktycznie sprawiała wrażenie kurortu. Niestety COVID spowodował, że miasteczko wygląda jakby dawno było po sezonie, jest wyludnione a w pustych restauracjach przesiadują głównie ich właściciele wypatrując gości i zachęcając do wstąpienia. Przez całą podróż od Węgier spotkaliśmy tylko dwa motocykle i jeden samochód na niemieckich numerach. Na Bałkanach tylko lokalni kierowcy…

Spaliśmy w całkiem przyjemnym pensjonacie LINK tuż obok lokalnej restauracji ‘Podgora’. I tu pozwolę sobie na małą dygresję, pisząc o wszystkim co naszym zdaniem, zasługuje na uwagę nie mogę pominąć jeszcze jednej rzeczy – jedzenie. Odkąd wyjechaliśmy z Unii Europejskiej każda knajpka i każdy obiad czy kolacja są doznaniami na pograniczu ekstazy – smak, zapach, obsługa i ceny – haj lewel… Pomidory są słodkie, ogórki soczyste a mięso pachnie i smakuje. Kolory i faktura warzyw przypominają te z fotografii reklamowej tylko różni je to, że doznania smakowe są proporcjonalne do tego jak wyglądają. Sery i w ogóle cały nabiał to sama istota tego co można wytworzyć z mleka, nie używając niczego ponad słońcem, wiatrem i florą, której dostarcza natura. Jedynym konserwantem jest chyba świeże powietrze oraz doskonała wiedza tych, którzy zajmują się przetwarzaniem mleka w te cuda…Mięso dostarcza siły i energii, nie podrzucając przy okazji żadnych niemiłych doznań zarówno w trakcie jak i długo po posiłku. W restauracjach nie śmierdzi fryturą a jeżeli danie jest z grila to na tyłach budynku faktycznie rozpalony jest olbrzymi ruszt i na bieżąco nos wypełniony zapachem informuje o tym, że pora posiłku już bliska… Powiem tak, całe szczęście, że Debest Kierowca zabrał nitki i igłę – będzie spodnie poszerzał…

To przepiękny przykład tego jak jakość zmienia ilość. Z pozoru wydaje się, że to niezbyt duża porcja jak na dwie osoby, ale okazuje się, że jeżeli coś jest w najwyższym gatunku, to nie trzeba wcale dużo, aby być w pełni sytym i zadowolonym.

Po dwóch dniach takich wrażeń, co prawda z żalem, ale opuściliśmy góry i postanowiliśmy zobaczyć morze, od strony Zatoki Kotorskiej zaczynając.. No i jeszcze jedno – nadal nie padało, zaczynałam czuć się lekko pogubiona…

Zamieszczam tu mapy zarówno dojazdu, jak i tego gdzie się poruszaliśmy w ciągu tych dwóch dni…chociaż moim zdaniem i dwudziestu by nie wystarczyło, by nasycić się tym co zaproponowały nam szlaki masywu Durmitor.

Poranna droga z Pljevlja do Żabljaka

Poniżej mapy tras, którymi krążyliśmy przez te dwa dni

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *