Praga

Praga z M. Szczygłem i D. Černym

Dlaczego akurat z M. Szczygłem i D. Černym? W tym tekście postaram się wyjaśnić skąd ten trop. Do Pragi jeździ każdy, zawsze z przyjemnością bo Praga zachwyca zarówno tych, którzy podążają śladami historii, architektury, pięknych krajobrazów jak i  czeskiej kuchni i oczywiście czeskiego piwa. Poza tym Czechy zawsze kojarzą nam się ze specyficznym humorem od rubasznego wojaka Szwejka po „Kobietę za ladą” z lubością cytowaną przez nas w oryginalnym tytule ”Žena za pultem”.  Kiedyś podobno zapytano V. Havla czym się różniła opozycja w Czechosłowacji od tej w PRL-u, odpowiedział – „Nas było mniej, ale byliśmy dowcipniejsi”.

Oczywiście praskie ‘must see and must be’ każdego turysty to Most Karola, Zamek na Hradczanach, Wyszehrad czy Złota uliczka. Ta ostatnia w swoich mistycznych legendach nawiązuje między innymi do alchemicznych zapędów cesarza Rudolfa, który nieustanie poszukiwał kamienia filozoficznego i próbował udowodnić, że istnieje nierozerwalny związek między nauką i magią. Zresztą nie on jeden na przestrzeni dziejów chciał posiąść wiedzę jak zamienić metal w złoto oraz odkryć sekret życia wiecznego. Na początku 20 wieku ubiegłego stulecia ze Złotą Uliczką, a konkretniej z domem nr 22 był  związany F. Kawka, który przez 13 lat mieszkał tam razem z siostrą i tworzył swoje opowiadania. Nie bez przyczyny pojawia się tu jego postać…

Nasza podróż tym razem otrzymała zupełnie inne założenia i plan. Trochę na przekór i trochę pod prąd postanowiliśmy zupełnie pominąć obiekty i miejsca z przewodników. Motywem nadrzędnym stały się dwa nazwiska – Mariusz Szczygieł i David Černy.

Pierwszy z nich ze względu na zamiłowanie do wszystkiego co czeskie. Nawet sam siebie określa mianem czechofila i ma szczególne podejście do kultury i nieodległej historii tego kraju. Już dawno temu po przeczytaniu jego książki „Gottland”, która właściwie jest zbiorem reportaży o miejscach i osobach związanych z Pragą postanowiłam spróbować chociaż w niewielkim stopniu pójść tropem tych opowieści. Tu chciałabym poświęcić kilka zdań na temat samej książki. To zestaw fascynujących historii o Czechach, którzy w jakimś szczególnym kontekście zostawili po sobie ślad czy to w pamięci czy też namacalnie. Autor zwraca uwagę na miejsca i sytuacje w których się znaleźli oraz jaki to miało wpływ zarówno na ich życie jak i czasami  bieg wydarzeń tego kraju.

Jest tam opowieść o początkach chyba najbardziej znanej marki Bata oraz jaką organizacją stała się w pewnym okresie. Kolejna postać to Lida Baarová, która omal nie doprowadziła do upadku III Rzeszy rozkochując w sobie bez pamięci Goebbelsa. Pisze też o znacznie bardziej niż w PRL surowym obliczu komunizmu w ówczesnej Czechosłowacji. Między innymi o represjach i prześladowaniu, o tym jak np. nie można było pochować osób niewygodnych władzy. Z kolei jeden z rozdziałów opowiada historię jak zwierzchnicy KPC ( Komunistycznej Partii Czechosłowacji ) postanowili  wybudować największy pomnik Stalina na świecie i jak się to skończyło. Ślady niektórych z opisanych wydarzeń są w Pradze do dziś.

Drugą osobą, która bardzo mnie zainspirowała, jest David Černy, rzeźbiarz zwany czeskim Banksym. Prowokujący, zuchwały, błyskotliwy, bulwersujący i zabawny to tylko kilka z wielu określeń, których można by użyć chcąc opisać jego prace. Jest nie tylko artystą, ale fenomenem, ma olbrzymie poczucie humoru i odwagę by podejmować tematy tabu. Nieustannie pobudza do myślenia i prowokuje dyskusje. Podobno połowa Czechów go nienawidzi, a druga połowa uwielbia. Jego twórczość to kwintesencja czeskiego dystansu, kpiny, ironii ale też wycofania i bierności jednocześnie. Natomiast zdecydowanie wpływa na kulturę czeską i dyskusję publiczną.

Tych dwóch artystów spowodowało, że powstał plan odwiedzenia Pragi zupełnie innym szlakiem niż zwykle. Po rozpuszczeniu wici, że mamy zamiar jechać okazało się, całkiem niemałe zainteresowanie wśród bliskich znajomych i tak zebrała się siedmioosobowa ekipa. Wiadomo więc było, że podróż będzie od samego początku wesoła i pełna wrażeń. Od razu zdecydowaliśmy, że jedziemy pociągiem, co było o tyle korzystne, że koleje czeskie przy jednorazowym zakupie większej ilości biletów oferują bardzo korzystne zniżki. Przejazd w obydwie strony, z czeskiego Cieszyna do Pragi i z powrotem kosztował ok 120 zł na głowę. Wszystko załatwialiśmy na stronie Kolei Czeskich.

Ponieważ była nas całkiem liczna grupa postanowiliśmy zakwaterować się w hostelu, żeby zapewnić sobie pobyt w jednym pokoju i nieco przypomnieć jak to było za studenckich czasów. Spaliśmy tutaj: LINK i to jest miejsce, które zawiera wszystko co kojarzy się z tego typu zakwaterowaniem. Czyli paczka dobrych znajomych – jak najbardziej, ale pobyt we dwoje lub rodzina z dziećmi już nie koniecznie. To bezdyskusyjnie imprezowe lokum a wszelkie udogodnienia są kwestią raczej umowną. Jest nieco siermiężnie, z łazienką poza pokojem i piętrowymi łóżkami ale uznaliśmy, że w takim składzie i pomysłem jaki mamy na ten weekend – to tylko dopełnienie klimatu i charakteru tego wyjazdu.

Wyjechaliśmy w piątek po południu. Po trzech godzinach bardzo przyjemnej i wygodnej podróży czeskim Pendolino byliśmy na praskim dworcu. Wieczór spędziliśmy na rozpoznaniu okolicznej gastronomii, a po jej zamknięciu na kontynuowaniu zabawy, graniu w planszówki i nadal docenianiu walorów lokalnego browaru, do godzin, które trudno nazwać wieczornymi.

Założenie było takie, że początek października obdarzy nas piękną jesienno-słoneczną aurą i nic bardziej mylnego. Przez całe trzy dni albo lało, albo mżyło, albo padało albo nie wiem co jeszcze, ale generalnie mokro było cały czas. Czasami jeszcze wiało. Zatem opcje były dwie – albo nie ruszymy się z hostelu i przez ten cały czas będziemy doceniać walory czeskiego piwa tudzież rozgrzewać się rumem. Albo zaopatrzymy się wszelkie akcesoria typu parasole, peleryny, kalosze, wodery, sztormiaki czy co tam jeszcze trzeba i ruszamy w miasto. Oczywiście jednogłośnie wygrała opcja nr dwa.

Rano, mimo deszczu po dobrym śniadaniu ochoczo ruszyliśmy w miasto. Poniżej zamieszczam opisy i zdjęcia miejsc, które udało nam się odnaleźć, natomiast na część z zamierzonych zabrakło czasu. Trudno, ale jak tylko  wszystko wróci do normalności, z pewnością wybierzemy się ponownie by zaliczyć resztę.

Pomnik „Braterstwa”

Zaraz po wyjściu z pociągu na Dworcu Głównym (Hlavnim nádraži) skręcając w prawo można na powitanie Pragi zapodać sobie małą dawkę demoralizacji. Na końcu alejki prowadzącej do przystanków tramwajowych widać pomnik dwóch pedałów. Zadzierając głowę do góry monumentu widzimy dwóch całujących się mężczyzn pozostających w miłosnym uścisku. Ten niższy niemal chce wspiąć się na wyższego, obejmując go za szyję…

Pomnik nazywa się „Braterstwo”, wyrzeźbił go Karel Pokorný. Ten sam, który nie chciał wygrać konkursu na największy pomnik Stalina na kuli ziemskiej, o którym wspomniałam wcześniej. Tak popularne i uwypuklane w dobie komunizmu „Braterstwo” przedstawia radzieckiego wyzwoliciela, którego Czech serdecznie wita w imieniu narodu. Żołnierz rosyjski jest wyższy i dominujący, a czeski partyzant niższy i podległy. Swego czasu było to miejsce spotkań i schadzek praskich gejów.


Stalin

Kontynuując wątek Karela Pokornego – w 1949 roku na IX Zjeździe Komunistycznej Partii Czechosłowacji podjęto decyzję o wybudowaniu największego pomnika Józefa Stalina na świecie by w ten sposób uczcić jego 75 urodziny. Rozpisano ogólnokrajowy konkurs, do którego musieli przystąpić wszyscy i nikt nie miał prawa odmówić w nim udziału. Karel Pokorný był uważany za faworyta. Żeby nie wygrać zaprojektował wodza z rękami rozłożonymi w przyjacielskim geście co do złudzenia przypomniało postać Jezusa. Oczywiście nie spodobało się to władzom ku wielkiej uciesze autora. Wygrał więc Otakar Švec – sfrustrowany rzeźbiarz, który liczył na jakieś ciekawsze zlecenie ponieważ do tej pory rzeźbił jedynie z… cukru.  

Pomnik miał być okazały, monumentalny, pełen symboli braterstwa między krajami. A przede wszystkim widoczny z każdego miejsca w Pradze zatem dokładnie taki projekt powstał. Na jego miejsce wytypowano wzgórze Letná nad Wełtawą. Budowa trwała do 1955 roku i faktycznie stał się największym pomnikiem w Europie przedstawiającym ludzi. Miał 15 i pół metra wysokości, 12 metrów szerokości i 22 metry długości. Co więcej, umieszczono go na potężnym, 37-metrowym cokole, żeby wydawał się jeszcze większy. Głównym materiałem był granit. Na środku dumnie stał Stalin mając po swojej lewej stronie przedstawicieli narodu radzieckiego a po prawej czeskiego. Ze względu na układ postaci został przez Czechów żartobliwie nazwany ‘kolejką po mięso’.

Dzieło nie przetrwało zbyt długo ponieważ niedługo po śmierci Stalina, w 1956 roku Chruszczow zaczął oficjalnie krytykować kult jednostki, który stworzył. Zatem w 1962 zarządzono akcje likwidacyjną. Mimo niechlubnej już sławy wodza nakazano jednak zburzyć go ‘z godnością’ czyli na przykład nie można było umieścić materiałów wybuchowych w głowie.

Niestety wielkie zlecenie, które otrzymał rzeźbiarz-cukiernik nie przyniosło mu ani sławy ani chwały. W trakcie pracy był nieustannie inwigilowany przez Służby Bezpieczeństwa a wiozący go kiedyś taksówkarz zwrócił uwagę, że stojąca po prawej stronie partyzantka trzyma żołnierza za rozporek. Do tego doszło wykluczenie ze środowiska artystycznego oraz niechęć znajomych i sąsiadów. Koniec był taki, że dwa miesiące przed odsłonięciem monumentu popełnił samobójstwo nie doczekawszy inauguracji. W dodatku przez dłuższy czas nikt się nie zainteresował co się z nim dzieje. Jego ciało zostało odnalezione dopiero po kilku tygodniach.

Nadal można odwiedzać to miejsce, obecnie na wzgórzu stoi ogromny metronom a teren wokół pomnika upodobali sobie prascy deskorolkarze. Jednak starsi mieszkańcy miasta do tej pory mówią tym miejscu po prostu „Stalin”.

Bieg

Będąc nadal przy tematyce politycznej warto przejść się ulicą, którą w latach 80 tych  XX wieku wykorzystywało’ Stowarzyszenie dla Weselszej Przyszłości’.

W 1977 roku w Czechosłowacji z inicjatywy opozycji została powołana organizacja. Jej celem była obrona praw człowieka oraz monitorowanie zobowiązań, pod którymi się podpisały władze komunistyczne Czech na konferencji międzynarodowej w Helsinkach. Spisany statut został nazwany Kartą 77 i podpisanie jej przez kogokolwiek groziło więzieniem lub dotkliwymi represjami. Na przykład dzieciom opozycjonistów zakazywano nauki w szkole średniej i były wysyłane do zawodówki,  inteligentów wyrzucano z pracy, dając im do wyboru pracę palacza w kotłowni, pomywacza okien czy po prostu stróża. Wymyślono więc antyreżimowy ruch, do którego ludzie nie będą bali się przystąpić.

A co jest zawsze największą bronią i bolesnym ciosem dla reżimu? Poczucie humoru i śmiech, a już szczególnie w tym kraju.

Tak więc ‘Stowarzyszenie dla Weselszej Przyszłości’ zaproponowało bieg  o wypuszczenie więźniów politycznych. Mieli hasło: „Dziś biegamy za was, jutro wy za nas”. Bieg zaczynał się zawsze po pracy o 17.00 na ulicy Politických veznu i biegali wszyscy, urzędnicy, sklepikarze, robotnicy, biegały kobiety z siatkami na zakupy czy z wózkami i dzieci odebrane z przedszkola. Przez kilka miesięcy pobiegło ponad tysiąc osób. Kończyli  zawsze przy Poczcie Głównej na ulicy Jindrišskiej 14 – niektórzy na finał wrzucali do skrzynki pozdrowienia dla uwięzionych.

Winda ojcze nasz

Na Mariánskim namesti wchodząc  schodami do środka kamienicy, można zafundować sobie przeżycie rodem z filmu Hitchcocka. W ratuszu jeździ winda, do której można wejść tylko w biegu – nie zatrzymuje się ani na moment.  Ponadto nie ma drzwi i jeździ bez przerwy z góry na dół i z dołu do góry. Próba wejścia od razu przywołuje obraz jak dźwig obcina nogi albo głowę. Winda nazywa się ojczenasz lub paternoster a wzięła się stąd, że to winda okrężna, inaczej – paciorkowa. Jej schemat wygląda jak różaniec: kilka kabin jest równomiernie przesuwanych na linie. Ten kto odważny i wsiądzie do środka żeby wysiąść musi to zrobić zdecydowanie, ani za wcześnie ani za późno. W przeciwnym razie będzie krążył przejeżdżając przez strych albo piwnicę. Takie oto zjawisko znajduje się w jednym z budynków ma sto lat i niedawno zostało gruntownie odrestaurowane.

David Černy i jego prace

 Kafka

Na tyłach centrum handlowego Quadrio przy Spálenej 22 stoi plenerowa rzeźba przedstawiająca głowę Franca Kafki.  To coś na kształt błyszczącej maszyny złożonej z 42 pierścieni ułożonych piętrowo, które nieustannie się obracają. Często w zupełnie różnych kierunkach. Imponujące są rozmiary pomniku, to 11 metrów wysokości, 39 ton wagi. Konstrukcja wykorzystuje rozwiązania z zakresu automatyki i robotyki. Każdy pierścień ma swój silnik, który jest zsynchronizowany z pozostałymi za pomocą specjalnego oprogramowania. Mechanizmy są oliwione raz na dwa tygodnie.

Ruch poszczególnych elementów i kształt jaki przyjmują może symbolicznie odzwierciedlać złożoność duszy artysty oraz stany, które przeżywa. Od kompletnego rozpadu do całkowitej spójności kiedy to jest najbardziej płodny w swojej twórczości. Pomnik stoi na prywatnym terenie. Kiedy go instalowano, był całkowicie zasłonięty bo niebywale denerwował konserwatywnych wielbicieli Pragi. O instalacji pisał nawet „New York Times” przy okazji setnej rocznicy wydania „Przemiany” Kafki.

Adres: ul. Spálená 22

Sikający

Kolejna praca Davida Černý’ego to rzeźba przedstawiająca dwóch, ponad dwumetrowych mężczyzn, stojących naprzeciw siebie i sikających do basenu w kształcie Czech. Penisy mężczyzn są ruchome, a panowie “oddając mocz” robią przeróżne zawijasy. Podobno obok fontanny jest gdzieś podany numer telefonu. Wysyłając na niego sms-a panowie wyrysują jego treść.

Jest to wypowiedź autora na temat przystąpienia Czech do Uni Europejskiej w 2004 r, ale absolutnie nie ma w tym pogardy czy niezadowolenia. Podobnie jak sikanie tak i wejście do UE jest stanem ulgi i zadowolenia.

adres: przed Muzeum Franza Kafki, ul. Cihelná 2b

 Trifot

Trifot, to monstrualny stelaż z wielooczną, ruchomą kamerą, która wygląda jak robot-transformer złożony ze statywów i aparatów, który posiada też wiele wyłupiastych ale uważnych oczu. W rzeczywistości są to realne marki i typy – odzwierciedlające rozwój techniki fotograficznej. Przekrwione gałki poruszają się i podążają za ruchem. Dookoła instalacji rozstawione są ekrany, zazwyczaj zapraszające na wystawę do Czech Photo Centre. Jednak co jakiś czas Trifot przesyła do nich obraz ze swoich kamer, śledząc zupełnie niezorientowanych przechodniów i polując na nich w zbliżeniach… Istny fotograficzny Panoptikon.

Winiarnia Cyberdog

Po lewej stronie na placu, gdzie umieszczony jest Trifot znajduje się żelazny barak w nieco obłym kształcie. Na pierwszy rzut oka wygląda jak większy kontener. Podchodząc bliżej okazuje się, że to jest winiarnia, ale nie taka jak sobie wyobrażamy. To miejsce jest absolutnie pozbawione ludzkiej obsługi. Wszystko odbywa się automatycznie – zamówienie składa się na tablecie a następnie cała konstrukcja wózków, wind i koszyków dostarcza je na stół wydając przy tym dźwięki adekwatne do sytuacji. Jest to doświadczenie rodem z filmów science fiction,  z początku zaskakujące, fascynujące i zabawne. Ale po chwili tam spędzonej dotarła do nas smutna refleksja, że to odczłowieczone miejsce jest pozbawione duszy, klimatu baru oraz tego co się wiąże z przebywaniem w nim. Zabrakło miłej pogawędki z bystrym barmanem, migotania świecy, zapachu kawy i cicho sączącej się muzyki dobranej do atmosfery.

To miejsce nie ma akurat nic wspólnego z D. Černým, a jest swoistym dopełnieniem otoczenia i nawiązaniem do futurystycznego charakteru rzeźby

Jeszcze krótki film, jak to faktycznie wygląda

Koń

Na placu Wacława (Václavské náměstí), odwiedzanego tłumnie przez turystów przed Muzeum Narodowym stoi podziwiany zawsze pomnik kroczącego na koniu świętego Wacława – patrona Czech. Kilkaset metrów dalej znajduje się Pałac Lucerna – pasaż, kawiarnie, kino i teatr w jednym budynku. Wybudowany został przez Vacslava Havla, tego którego wnuk został ostatnim prezydentem Czechosłowacji i pierwszym Czech.  Przed oknem jednej z kawiarni wisi kopia wyżej wspomnianego pomnika. Dosłownie wisi ponieważ pomnik przytwierdzony do sufitu jest niemal identyczny jak w oryginale. Jest jednak różnica – koń jest martwy i wisi do góry brzuchem. Po za tym jeździec tak jak w pierwowzorze dumnie siedzi na wierzchowcu trzymając w ręce lance z proporcem. Jest to nic innego jak subtelne odniesienie do czeskiego podejścia do życia. Mimo, że koń zdechł, to jedziemy dalej udając, że nic się nie stało. Nieoficjalnie mówi się, że rzeźba ma uderzać w rządy byłego prezydenta Václava Klausa.

Niemowlęta

Trzy posągi raczkujących dzieci z brązu w pobliżu Wełtawy są kontynuacją tych jakie zainstalowano na wieży telewizyjnej w  Žižkovie. Jest to najwyższy i najbardziej rzucający się w oczy budynek w Pradze. Liczy 216 metrów i zajął drugie miejsce w konkursie na najbrzydszą budowlę na świecie. W 2000 roku została udekorowana przez Černego rzeźbami raczkujących dzieci. Instalacja miała być tymczasowa, ale na tyle spodobała się mieszkańcom, że postanowiono zostawić trzymetrowe bobasy na stałe. Adres: Wieża telewizyjna Žižkov, Mahlerovy sady 1

Następstwem tych maluchów są monstrualnej wielkości odlewy w Parku Kampa nieopodal Muzeum Kampa. Tym razem można do nich podejść blisko i nawet dotknąć. Największe emocje budzi fakt, że są pozbawione twarzy a zamiast tego mają coś na kształt kodu kreskowego albo automatu wrzutowego na monety. Obrazują komercjalizacje, żądzę posiadania oraz władzę jaką daje pieniądz w każdym aspekcie rzeczywistości. Nawet dzieci, a dokładnie ich przyjście na świat są konsumentem i targetem dla marketingowców.  Widok trochę straszny, trochę szokujący, w każdym razie na pewno trudno przejść obok nich obojętnie.

 Adres: Przed wejściem do Muzeum Kampa, U Sovovych mlynu 2

Nogotyłki/Włazidupki

…a właściwie Brownnoser czyli ten, kto ubrudził sobie nos. W ogrodzie Galerii Futura na Smichovie od 2003 roku postawione są dwie olbrzymie rzeźby przedstawiające fragment postaci od pasa w dół. Oparte są o ścianę z wypiętymi tyłkami. Do każdego z nich można zaglądnąć przez ogromną dziurę wchodząc po ponad 5-cio metrowej drabinie. Co jest w środku? W każdym z nich umieszczony jest ekran, na którym  puszczany jest króciutki film. Na pierwszym ówczesny szef Galerii Narodowej – Milan Knížák,  karmi kaszą ówczesnego prezydenta Václava Klausa. Na drugim sytuacja jest odwrotna. W tle słychać kilkanaście sekund „We are the Champions” Queenu powtarzane w kółko. Akurat mieliśmy szczęście, że obydwa filmiki były dostępne, bo podobno nie zawsze tak jest. Całość jest odpowiedzią artysty na wszechobecne układy i wzajemną adorację dla osiągnięcia własnych celów.

Sama galeria, przez którą trzeba przejść, żeby znaleźć się w ogrodzie jest również bardzo interesująca i warta  odwiedzenia.

Adres: Galeria Futura ul. Holečkova 789/49

Poniżej krótki filmik, który można zobaczyć w środku

Poza wymienionymi tutaj miasto obfituje w wiele różnych prac tego autora. Ponad to jest też świetnym miejscem do eksponowania twórczości innych artystów współczesnych. Rzeźby D. Cernego, do których jeszcze nie dotarliśmy to min. ‘Wisielec’, ‘Mięso’, ‘In Utero’, ‘Quo Vadis’, ‘Embrion’, czy pomalowany na różowo radziecki czołg.

Natomiast spacerując ulicami natknęliśmy się na instalację następcy Cernego – Michala Trpaka zatytułowaną ‘Poszukiwanie szczęścia’ ( Looking For Happiness ). Składa się z wielu elementów, są  tam trzy ogromne grzybki halucynki świecące w ciemności, które stanowią punkt orientacyjny tego miejsca. Wysoko ponad głowami, na linach między budynkami wiszą kobieta i mężczyzna z parasolami czy urzędnicy z teczkami. Obok, na elewacji budynku naprzeciwko hotelu na ścianie ulokowała się ogromna ponad stukilowa mucha a z kolei na fasadzie samego Mosaic House jest kilka kolorowych zwierzątek – nieco podobnych do gąsienic. Za to przed samym wejściem ustawiono mozaikowe i kolorowe ławeczko-siedziska. Wrażenie mocno surrealistyczne, trochę bajkowe a trochę zahaczające o narkotyczne wizje. W każdym razie warte oglądnięcia z pewnością.

Adres: Skrzyżowanie ulic Na Zbořenci i Odborů  obok hotelu Mosaic House

Oczywiście przy tak załadowanym programie czasami jeść też trzeba, więc, żeby jednak pobyć trochę praskim turystą wybraliśmy się do restauracji „U Fleku. To jest chyba najstarszy browar- restauracja w Pradze. Początki sięgają XVI wieku a dzisiaj jest jedynym browarem w Europie, który waży piwo nie przerwanie od 500 lat. Sam budynek jest zabytkiem, posiada kilka olbrzymich hal piwnych i może pomieścić nawet do 1200 osób. Podobno dziennie wydaje ok 2000 piw. Oczywistym jest, że proces ważenia przebiega wg starych receptur bez konserwantów i sztucznych barwników. A samo piwo jest faktycznie bardzo unikalne i wyśmienite w smaku.

Na pewno warto się tam wybrać raz na jakiś czas nie tylko dla napitku ale też dla atmosfery, która panuje. Przychodzą tam nawet kilkunastoosobowe grupy i bez kłopotu znajdują miejsce przy jednym stoliku. Niemal po minucie zjawia się kelner z olbrzymią tacą piwa i podaje każdemu, kto wyrazi chęć. Na stole kładzie kartkę i z każdym kolejnym kuflem dopisuje kreskę – ot i banalnie prosty system rozliczania. Dla bardziej wprawnych degustatorów pojawia się kolejny kelner z mniejszą tacą pełną małych kieliszków ale za to z trunkiem o zdecydowanie większej mocy. Do wyboru jest rum i miodonka, warto spróbować, tylko trzeba uważać bo smakuje pysznie ale równie szybko idzie w pęciny.

Cały czas panuje klimat zabawy i biesiady, a kelnerzy czasami porzucają na chwilę zapaski, biorą w ręce instrumenty i wędrują między stolikami zabawiając śpiewem i niewybrednymi żartami z gości. Oj niech się trafi  ktoś kto świętuje urodziny czy cokolwiek – spokoju nie zazna. Oczywiście jest też karta dań, ale jak każde miejsce ma swoje mocne i słabe ogniwo, to do ‘Fleka’ nie koniecznie przychodzi się jeść. Menu składa się z tradycyjnych dań kuchni czeskiej i są, powiedzmy poprawne. Natomiast szału nie ma. Przy takim obłożeniu zdarzyło się nam, że gulasz przyszedł lekko pół ciepły i trochę pomieszali zamówienia…tak czy siak czas tam spędzony wart jest tych kilku wpadek.

Przez cały nasz pobyt mimo prób zaklinania, czynieniu czarów i złorzekania deszcz nie przestał padać ani na moment. Dolewało nas przy każdym wyjściu z restauracji czy baru ( jak wchodziliśmy to akurat na tą chwilę troszkę jakby przestawało ). A jak nie masz wpływu na rzeczywistość to nie pozostaje nic innego jak ją zaakceptować. Cała sytuacja zaczęła przypominać scenariusz rodem z kabaretu i nieco obrazuje ją fragment piosenki J. Przybory:

to mi chlup, chlup, chlup, to mi chlap, chlap, chlap,

to mi tup, tup, tup, to mi kap, kap, kap,

I zamiast naiwnie na deszczyk utyskiwać

Pomyśl przeciwnie o jego pozytywach

(…) Z deszczu jest grzybek i woda jest dla rybek

Zeń – owoc dla drzewek i groszek dla marchewek…

Lecz mimo podającego deszczu i bardzo niesprzyjającej aury wracaliśmy bosko zmęczeni, wybawieni po pachy i na pewno zgodni co do jednego – jeszcze tu wrócimy, na pewno…

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *