Bałkany

Jak zwiedzić Chorwację mając tydzień i jeszcze odpocząć ?

To był pierwszy pomysł na wyjazd jak już otworzą granice po smutnym i trudnym roku covidowym. Jak zwiedzić Chorwację mając tylko tydzień do dyspozycji i jeszcze odpocząć?  Pytanie pojawiło się w chwili, kiedy okazało się, że będziemy mieli doborowe towarzystwo w postaci dwójki przyjaciół, którzy jadą tam pierwszy raz. Poczuliśmy się niemal odpowiedzialni za to, by urzekł ich ten kraj tak jak to potrafi. Aby chcieli tam wrócić i odkrywać kolejne cudowne miejsca jakie oferuje Dalmacja, poznali smak, aromat i koloryt lokalnej kuchni oraz na zawsze zachowali w pamięci cud krajobrazów i klimatu. Wszak pierwsze wrażenie jest najważniejsze.

Nasza podróż, ze względu na sytuację była dwukrotnie przekładana. Ale wreszcie wyposzczeni po prawie roku w zamknięciu i lokalnej izolacji wsiedliśmy do samochodu ciesząc się jak dzieci. Mimo, że trochę ryzykowaliśmy, bo w zasadzie przecieraliśmy tranzytowe i wjazdowe ścieżki. Jednak zgodnie, wszyscy zdecydowaliśmy, że bez względu na to co będzie –  jedziemy. Obczytani we wszystkie warunki, zasady i obwarowania, wyposażeni w prawie ryzę papieru zadrukowaną certyfikatami, pozwoleniami, certyfikatami do pozwoleń i pozwoleniami na  zaświadczenia do certyfikatów a wszystko przetłumaczone na wszelkie możliwe języki z kantońskim włącznie wsiedliśmy do samochodu. Rozemocjonowani, jak to będzie z tymi tranzytami, czy uda się przez Słowację, co nam zafundują Węgry jak będzie na granicy i żeby się nie okazało, że najkrótsza droga to będzie ta przez Iran. Bladym polskim świtem, przy temperaturze 8 stopni na plusie wyruszyliśmy przed siebie.

Po prawie dwunastu godzinach niespiesznej ( Słowacja i Węgry – lepiej jednak przestrzegać ograniczeń ) i wesołej jazdy trafiliśmy prosto do chorwackiego nieba. Przywitało nas cudowne i delikatne słońce przy temperaturze 21 stopni. Mając w pamięci owe osiem powyżej zera w Polsce i zimny kłujący deszcz poczuliśmy jakby bramy raju pogodowego właśnie się otwierały. Po wejściu do białego apartamentu z niebieskimi okiennicami i olbrzymim tarasem na zachodnią stronę nastał czas absolutnej nirwany niczym nie zmąconej przez kolejne siedem dni.

Celem bazowym naszego wyjazdy był Trogir. Przede wszystkim piękne, stare i nieduże miasteczko nieco po środku chorwackiego wybrzeża. Wybrany też po to, by swobodnie można było pojeździć wzdłuż i przybliżyć naszym znajomym urok tego kraju.  Zdecydowaliśmy się na apartament nieco na uboczu, ale tak, żeby spacerem można było swobodnie dojść do centrum. Spaliśmy TUTAJ i absolutnie rekomendujemy to miejsce na pobyt. To część budynku z niezależnym wejściem. Składająca się z dwóch pokoi z czego każdy miała swoją łazienkę i wyjście na taras. Ten z kolei część jadalną i wypoczynkową idealnie dostosowaną dla 4 osób. Do tego w pełni wyposażona kuchnia z ekspresem do kawy włącznie oraz miejsce parkingowe tuż obok wejścia do budynku. Wspomnę jeszcze, że był świeżo odnowiony, wszystko pachniało czystością i jak na chorwackie podejście do estetyki całkiem gustowny.

Pierwszą rzeczą, która wprawiła nas w osłupienie, było to jak wygląda Chorwacja wiosną. Przyznam, że nasze wyjazdy do tej pory odbywały się głównie w porze wakacyjnej. Dla nas początek czerwca to też było nowe doświadczenie. Ale jakże  obfite w kolory, zapachy i niespotykaną dotąd świeżość w powietrzu.

Maj i czerwiec to czas, kiedy cała roślinność, która potem zmaga się z palącym słońcem w tym czasie kwitnie w pełni. Nie ma tam anomalii jak u nas w postaci zimnej Zośki z przymrozkiem, czy tych trzech wściekłych ogrodników, którzy z lubością posypują śniegiem kwitnące jabłonie czy czereśnie. Wiosna tam jest cudownie łagodna, uśmiechnięta nierozbuchanym jeszcze słońcem. Wszystkie rośliny kwitną pełnią swoich kolorów a pod wieczór oddają takie aromaty, że nie trzeba wina, aby wracać na rauszu.

Wzgórza Dynarskie są jeszcze w większości pokryte zielonymi kępkami. Z daleka można ulec wrażeniu jakby ktoś na szybko powkładał w nie brokuły – soczyste w kolorze i jędrne w strukturze. Potem latem stają się wysuszone, szare i niedostępne. A teraz w zestawieniu z turkusową czy popołudniami szmaragdową taflą Adriatyku tworzą niesamowicie rześką kompozycję.

Czerwiec w Chorwacji to czas kiedy można się przekonać jak czerwona może być czerwień, fuksja jest barwą nie dającą się wpisać w żadne ramy, żółć prawie razi w oczy swoją intensywnością. Nie wspominając o odcieniu pomarańczu, który sprawia wrażenie jakby zaraz miał trysnąć czymś rześkim, słodko-lekkim i mocno orzeźwiającym. Wiosna w Dalmacji to naprawdę orgia barw, odcieni i struktur. Rośliny są mięsiste i wilgotne, zaczynają dojrzewać pierwsze pomidory a szczypior na grządce wygląda tak, że masz ochotę się rzucić i zjeść prosto z ziemi. Właściwie można tam przyjechać i oglądać tylko grządki, klomby i dziko rosnące wszystko, zapominając o architekturze, portach czy kuchni.

Dodatkowym atutem było to, że przyjechaliśmy tam kiedy nie było jeszcze w ogóle turystów. Wszystko stało się niemal dziewicze po ponad półrocznej niebytności kogokolwiek poza lokalesami. W morzu pod każdym kamieniem czy murkiem leżały setki euro w postaci dorodnych muli wielkości jajek, za które słoniutko trzeba zapłacić w restauracjach. Rano  na targu rybnym, można było kupić świeżutkie krewety wielkości małego rogalika za jedyne 60 Kunek, co w przeliczeniu daje jakieś 36 złotówek. Potem w sezonie też można kupić je mniej więcej w takiej cenie ale w rozmiarze gąsienicy. Te większe, owszem już nie…

Odczuwalne było to, że sezon jeszcze się nie zaczął. Ceny w sklepach i restauracjach nie sięgały poziomu absurdu, poza tym widać było niepewne podejście do wielu kwestii. To był jeszcze czas mimo wszystko sporych obostrzeń i restrykcji więc wszyscy czekali na to co przyniosą kolejne regulacje i czy turyści będą mogli przyjeżdżać. 

Po pierwszym oczarowaniu i nakarmieniu prawie wszystkich zmysłów bo i oczy i uszy, kubki smakowe i opuszki palców były już pełne satysfakcji postanowiliśmy, że jednak to jeszcze nie wszystko czym można się w tym kraju zachwycić. Szukając odpowiedzi na to jak zwiedzić Chorwację mając tylko tydzień i jeszcze odpocząć  zdecydowaliśmy, że pół na pół będzie najlepsze. Nasz plan był taki, żeby pokazać naszym znajomym najważniejsze miejsca. Wspólnie ustaliliśmy, że podzielimy tak, że trzy dni z haczykiem poświęcimy na podróżowanie wzdłuż wybrzeża a pozostałe trzy na plażowy czilałt, relaks i hedonizm.

 Przysłowie mówi, że podobno wystarczy zobaczyć Neapol by móc już umierać co zatem czeka po wizycie w Dubrowniku?  To był pierwszy punkt naszej misji przewodniczej.

Dubrownik – no nie można tam nie być.

Ważną informacją praktyczną jest to, że od 2020 roku nie ma obowiązku kupowania Zielonej Karty, żeby przejechać przez Bośnię. Nie trzeba też mieć paszportu, wystarczy dowód osobisty

Kilka słów na temat samego miasta – dokładnie Starego Miasta. Nazywany też „Perłą Adriatyku”  Stari Grad w Dubrowniku to niewątpliwie najpiękniejsze miasto Chorwacji i chyba na świecie. Nie ma takiego drugiego. Jest kilka teorii na temat nazwy. Jedna mówi, że od celtyckiego słowa „dubron” oznaczającego wodę. Inna z kolei że od dębowego lasu porastającego w przeszłości wzgórze Srd.

Właśnie od tego szczytu zaczęliśmy naszą wizytę. Między innym z tego powodu, że parkowanie w tym mieście sięgnęło już absurdu. Do tego ceny za godzinę pobijają chyba nawet Paryż. Trzeba bardzo uważać, żeby zostawić samochód odpowiednim miejscu. Bo inaczej w ułamku sekundy pojawia się odpowiednia ekipa i odwozi go na parking karny pod miastem. Koszt takiej zabawy to kilkaset kun, plus nerwy bo jak już się dodzwonisz do odpowiedniej służby i dowiesz, gdzie jest to opieszałość służb w kwestii formalności związanych z odbiorem jest ogromna. Znam te szczegóły, ponieważ kilka lat temu tam będąc, moi znajomi doświadczyli takiej właśnie ‘przygody’.

 Z kolei jak już znajdziecie miejsce na wyznaczonym miejscu lub strzeżonym parkingu to koszt takiej przyjemności wynosi 40-60 kun za godzinę.

Przeglądając fora i blogi doczytaliśmy, że na wzgórzu, obok stacji jest spory parking darmowy, więc wybór był prosty. Wjeżdżamy na górę tam zaczynamy wizytę w tym mieście. Zjazd i powrót kolejką nie należy do najtańszych, bo za ok 2 minuty jazdy trzeba zapłacić 150 Kun, ale  właśnie stamtąd widać najpiękniejszą panoramę. Widok wart jest każdych pieniędzy. Całe miasto jest na dłoni. Budynki są tak stłoczone, że gdy patrzymy z góry widać tylko dachy w kolorze ochry wyraźnie kontrastujące z malachitową wodą i malowniczą, pokrytą lasem wyspę Lokrum.  Jedna z legend mówi, że benedyktynie z klasztoru znajdującego się na wyspie uratowali  Ryszarda Lwie Serce, którego okręt rozbił się u brzegów. Krajobraz naprawdę odbiera mowę i sprawia, że przez , dobrą chwilę wypowiedzenie zdania jest dużą trudnością

Nie będę pisać o historii Dubrownika bo primo jest długa i bogata w wiele wydarzeń. Pisanie o miejscu z tak obfitą przeszłością w kilku zdaniach byłoby nietaktem. Secundo, nie jestem historykiem i nie będę udawała, że wiem to wszystko. Internet i przewodniki pełne są wyczerpującej wiedzy na ten temat więc odsyłam.

Nawet nie zagłębiając się w historię, wizyta w tym miejscu to przeżycie i doznanie z gatunku tych niezapomnianych. Na górze miasto olśniewa rozmiarem i jednolitą  kolorystyką kamienic natomiast  perspektywa zmienia się, jeśli zaczniemy wśród nich spacerować. Wtedy okazuje się, że każda jest inna, albo z białego czy szarego kamienia albo ceglana. Wędrując pomiędzy nimi gładka  podłoga lśni bielą i srebrem jak woda w promieniach słońca.

Miasto jest monumentalne z zewnątrz, a kiedy już spacerujecie wewnątrz murów wszystko jest skupione obok siebie. Malutkie podwórka, na których suszy się pranie prowadzą do równie małych drzwi do wewnątrz.  Czasami można trafić na mikro ogródeczki, gdzie mieszkańcy pielęgnują swoje plony. To miejsce, którym czas zatrzymał się jakieś kilkaset lat temu i nadal żyje tym rytmem. Trudno w to uwierzyć, ale tam nadal mieszkają ludzie i próbują wieść w miarę normalne życie. Pisząc próbują, mam na myśli, to, że miasto jest wypełnione turystami po brzegi od bladego świtu do późnego wieczora, każdy chodzi, zagląda, dotyka jakby mieszkańcy i ich domy  byli zaliczani do atrakcji dla zwiedzających.

Na każdym kroku można trafić czy to do małej uroczej kawiarenki  czy wystawnej restauracji. Mimo starań kelnerów i zachęcania my zdecydowanie unikamy takich zaproszeń. To stricte turystyczne miejsce i prawdopodobieństwo powrotu raczej nikłe stąd wszyscy mają świadomość, że goście są jednorazowi. Z takim założeniem, rzadko dba się o jakość,  raczej o cenę. Ale może się mylę i okaże się, że można tam pysznie zjeść za niewielkie pieniądze? Kto wie?…

Poza pięknem wąskich uliczek jest kilka miejsc, które chcąc jeszcze bardziej poczuć atmosferę i czar tego miasta należy odwiedzić.

Stradun – to główna ulica między dwiema bramami Pile i Peskarija,  długości około 300 metrów.  Jest najbardziej uczęszczaną i dzieli starówkę miasta na część południową oraz północną. Obok Pile usadowione są  dwie najsłynniejsze baszty Dubrownika: Minčeta oraz Bokar.

Kościół św. Błażeja –  barokowa świątynia, która jak każde miejsce kultu religijnego pozwala na chwilę oddechu, wyciszenia i daje przyjemny chłód po ostrym słońcu rozpalającym uliczki.

Klasztor Franciszkanów – To cały kompleks, który  znajduje się na samym początku ulicy. Mieści się tam biblioteka z cennymi zbiorami oraz najdłużej na świecie działająca apteka, której początki  sięgają XIV wieku.

Wielka Studnia Onufrego – właściwie fontanna. W przeszłości była częścią systemu wodociągowego Dubrownika i zaopatrywała żydowskich mieszkańców w wodę.  Obok niej znajduje się mała studnia Onofria, która służyła chrześcijanom. Taki podział wynikał z tego, że w średniowieczu wyznawcy różnych religii musieli korzystać z osobnych ujęć wody. Dzisiaj obie fontanny są rześkim źródłem wody pitnej dla spragnionych turystów oraz tubylców. Legenda  mówi, że fontannę należy obejść dookoła i napić się wody z każdego kranu. Każdy ma kształt  kamiennej maski,  jest ich 16. Zaczerpnięcie wody z każdego z nich ma gwarantować spełnienie się wcześniej wypowiedzianego życzenia lub zdrowie i młodość. W tym temacie jest kilka podań więc każdemu co woli, albo życzenie albo zdrowie na wieki.

Fenomen i niezwykłość Dubrownika przyciąga też ekipy filmowców i raz na jakiś czas staje się planem filmowym. Kręcono tu zdjęcia do jednego z sezonów „Gry o Tron”. Najbardziej popularne i identyfikowane miejsca to  Gradac Park, Wieża Minčeta, Fort  Lovrijenac  oraz schody przy kościele św. Ignacego.

Stąd też pochodzą kadry z sagi  „Gwiezdne Wojny”. Na wymogi serialu Dubrownik stał się miastem hazardzistów Canto Bight.

Fani zarówno „Gry o Tron” jak i ”Gwiezdnych Wojen” mogą sobie zafundować wycieczkę tropem kadrów filmowych. Ale są tylko dla wyznawców seriali, skupiają na filmach i opowieściach z nimi związanymi. Jeżeli chcecie przy okazji posłuchać o historii miasta czy zabytkach, to nie koniecznie jest dobry wybór.

Z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że to miasto kradnie serce za każdym razem. Bez względu na to, czy jesteś tam po raz pierwszy, czy któryś z kolei. Za każdym razem okazuje się, że jest jakiś zaułek czy uliczka, nieodkryta do tej pory. Jak w wielu takich miejscach, najlepiej oddać się intuicji i urokowi, nie szukać w przewodnikach kolejnych zabytków do zaliczenia tylko po prostu snuć się leniwie po błyszczących posadzkach, szukając cienia lub zasiąść w jednej z kawiarenek, pobyć wśród białego kamienia i kilkuset lat historii tego miasta.

Powrót zaplanowaliśmy wzdłuż  wybrzeża czyli Makarska, Baśka Voda i wszystkie kurorty nad brzegiem Adriatyku. O tej porze nie odstraszały jeszcze hałasem i wrzaskiem pierdyliarda turystów. W sezonie z siłą rwącej rzeki gnają przez promenady dzierżąc oponę do traktora czy gumowego flaminga na sterydach – każdy. Żeby niuniuś mógł sobie popływać a mamunia zrobić selfi na różowym ptaszku. Na szczęście udało nam się ominąć przyjemności tego gatunku i okazało się, że to całkiem przyjemne, spokojne i senne kurorciki. Można swobodnie pospacerować i cieszyć oko zachodem słońca w kolorze dojrzałej pomarańczy, która po chwili przeobraża się w czerwień granatu rzucając na taflę wody soczyście fioletową poświatę.

Po chorwackim ‘must be and must see’ plan przedstawiał się następująco:

  1. Brać i plaża Złoty Róg – czyli jak Google i przewodniki nabijają nas w butelkę.

Każdy, kto chociaż raz był w Chorwacji wie doskonale, że idąc na plażę trzeba mieć leżak, czy materac czy inne cośkolwiek, które zneutralizuje odciski. Wybrzeże dalmatyńskie jest kamieniste lub żwirowe lub kamienisto-żwirowe lub po prostu betonowe, więc sam ręczniczek nie wystarczy. Doświadczyć piaszczystej linii brzegowej jest prawie niemożliwe. Kiedy więc przeczytaliśmy na stronach biur i guglu, że plaża Złoty Róg słynie z pięknego, drobniutkiego, białego piasku – postanowiliśmy tego doświadczyć.

Zdecydowaliśmy, że przy okazji zakosztujemy chorwackich środków transportu. Zatem z Trogiru udaliśmy się autobusem do Splitu. Dworzec jest tuż obok starego miasta, mostu i miejscowego targu więc bardzo łatwo go znaleźć. Przy zakupie biletu warto zaznaczyć, że chcemy wysiąść przy terminalu promowym a nie jechać do centrum. Wszystkie informacje na temat połączeń promowych znajdziecie TUTAJ. Kolejnym etapem była przeprawa na wyspę Brać, która składa się z trzech Dalmackich ‘naj’. A mianowicie, jest największą wyspą, znajduje się na niej  Vidova Gora ze szczytem 778 m n.p.m. czyli najwyższym na wyspach i tu właśnie j jest owa najsłynniejsza w plaża ‘Zlatni Rat’ co oznacza Złoty Przylądek.

Sama wyspa nie jest tak popularna wśród turystów jak pobliski Hvar, ale ma również sporo do zaoferowania. Spacerując czy jadąc wzdłuż brzegu od razu rzucają się w oczy urocze zatoczki z plażami i soczysta zieleń lasów porastających wyspę.

Dwa miejsca zdecydowanie warte polecenia to miasteczko Bol – jak wszystkie zabytkowe miejsca w Chorwacji  jest urocze, zbudowane z białego kamienia z krystalicznie błękitną wodą i równie pięknymi  plażami. Swój urok w pełni już prezentuje podczas wpływania promu do zatoki. Bol jest też przy okazji najstarszym miastem, więc miłośnicy zabytków też znajdą tu kilka ciekawych miejsc do odwiedzenia – warto przede wszystkim zobaczyć Klasztor Dominikanów z 1475 roku  i renesansowo-barokowy pałac.

Drugim interesującym miejscem na wyspie jest  Supetar, wokół którego ciągną się cudne plaże oddzielone od  malutkiego centrum sosnowym lasem. Zapach igieł i pół cień, który rozpościera się na całej długości promenady odcina od ostrego słońca. Powoduje, że spacer do tej głównej i najbardziej pożądanej plaży jest bardzo przyjemny.

W samej miejscowości znajduje się klika zabytkowych budowli, ale naszym celem był osławiony Złoty Róg oraz ochota na wspominany w przewodnikach i na blogach drobny piasek. Zatem udaliśmy się na całkiem niemałą przechadzkę bo do samej plaży jest ponad dwa kilometry promenadą. Wszystko o tej porze było jeszcze zamknięte. Z pewnością ze względu na to, że to jednak sporo przed sezonem a i Covid pewnie dołożył swoje. Szliśmy więc  w cieniu sosen, zupełnie pustą drogą wyłożoną białym gładkim kamieniem. Wrażenie nierzeczywiste a wręcz cudowne – kompletny brak ludzi, cisza, migotanie słońca między konarami i pustka wokół nas. Przez całą drogę chyba dwa razy minęliśmy kogoś.  

Wreszcie naszym oczom ukazała się ona – osławiona plaża w kształcie białego grota, wysuniętego na południe. Z daleka faktycznie robi oszałamiające wrażenie. Podobno pod wpływem wiatru i działania fal cypel zmienia swój kształt i można to dostrzec porównując zdjęcia robione na przestrzeni lat. Dotarliśmy tam popołudniem więc pierwszy bok był już nieco zacieniony. Natomiast po drugiej stronie, za sosnami znajdował się pięknie oświetlony promieniami chylącego się słońca pas KAMIENI. Tak, dokładnie, kamieni. Nawet nie grubego piasku czy żwirku ale okrągłych kamyków  średnio wielkości kurzego jajka.

No trzeba było widzieć nasze miny. Kamolce grzechotały pod butami, raczej nie było mowy o bosym spacerze, niezbędne okazały się i tym razem buty do wody. Postanowiliśmy obejść ją całą, no może większość, w poszukiwaniu tego drobniutkiego, złoto białego, wiecie czego. Nic, ani ziarenka, nigdzie, ani na brzegu ani w wodzie. Taka historia.

Oczywiście, mimo zaskoczenia tym co zastaliśmy, cała reszta faktycznie robi ogromne wrażenie. Zdecydowanie jest to piękne miejsce i dość nietypowe jak na wybrzeże Adriatyku.  Poza tym plaża jest ogromna i chyba dopiero w szczycie sezonu, zapełniona. Tego dnia tu i ówdzie pojedynczy turyści tudzież lokalesi mieli swoje leżaki czy materace. Hm, czyżby nie czytali internetów i wiedzieli jak jest naprawdę? Z ręcznikiem nie było nikogo…

Ze względu na porę roku było dość wietrznie więc tego dnia swój raj mieli też miłośnicy wszelkich sportów wodno-wiatrowych i nart wodnych. Paralotniarze, surferzy i narciarze szkolili swój warsztat czy też popisywali tym czego się nauczyli. Miejsca jest tak dużo, że pod i pomiędzy sosnami mieści się kilka sporych knajpek plażowych, barów i miejsc z jedzeniem. Tego dnia czynna była tylko jedna w dodatku średnio zapełniona, więc nadal mogliśmy się cieszyć urokiem i swobodą, bez wrzasku, jazgotu i chaosu typowego dla turystycznych miejscówek…

Tak więc kolejny raz przekonaliśmy się, że co napisane to napisane, a na żywo może się okazać zupełnie co innego. Niestety tak mamią turystów wszelkie organizacje turystyczne, nierzadko mijając się z prawdą i sprzedając ułudę.  Zrozumiem jeszcze, że przewodniki i biura podróży wypisują niestworzone historie, ale zdumieniem napawa mnie to, że również takie farmazony można przeczytać na blogach i to tych, które mianują się znawcami Chorwacji jak mało kto…

2. Nin – czyli gdzie ten piasek?

Po przygodzie na Brać nie poddaliśmy się w poszukiwaniu i trafiliśmy na Nin – miasteczko dla dociekliwych i poszukujących. Ma niewielkie szanse na na karierę będąc nieopodal takich konkurentów jak  Zadar, Szybenik czy Split. A zupełnie niesłusznie. Starówka Ninu znajduje się na niewielkiej wyspie i połączona jest  z lądem dwoma mostami. Podobnie jak w każdej chorwackiej miejscowości, miłośnicy zabytków i budowli sakralnych i tutaj znajdą coś dla siebie. Warto zaglądnąć do Kościoła Św. Krzyża, który mając 40 m w obwodzie,  bywa uznawany za najmniejszy na świecie. Drugi godny uwagi  to kościół Św. Anzelma. 

Po sporym rozczarowaniu ‘piaseczkiem’ na Złotym Rogu, postanowiliśmy sprawdzić kolejne miejsce, gdzie jak zapewniają internety, plaża jest piaszczysta. Udaliśmy się więc od razu w kierunku „Królewskiej Plaży” (Kraljičina plaža ) . I tu, już po wyjściu z samochodu okazało się, że tym razem buty plażowe będą zupełnie zbędne.  Przed nami rozpościerała się olbrzymia połać składająca się z miękkiego, złoto-brązowego piasku i ani jednego kamyczka.  Widok prawie kosmiczny, zupełnie nie podobny do typowych dla tego wybrzeża plaż kamienistych, skalistych czy żwirowych. Osobliwości dodawał fakt, że i tym razem byliśmy na niej niemal sami. Kilka rzędów liściastych parasoli z leżakami było niemal puste. Do tego oszałamiający widok na góry, po drugiej stronie laguny – bo taki właśnie ma kształt.

W związku z tym woda nagrzewa się szybciej i na początku czerwca już można było cieszyć przyjemną kąpielą i nie sinieć po kilkunastu sekundach z zimna. Kolejną atrakcją znajdująca się tuż obok  Nińska Laguna,  czyli jeden z większych pokładów błota leczniczego w Europie. Od wieków wykorzystywane było do leczenia chorób reumatycznych, chorób skóry i kręgosłupa jak i poprawy urody. Również i dzisiaj jest wymarzonym miejscem na relaks. Widok kilku osób na czarno osób umorusanych ciemnobrązową, dziwnie pachnącą mazią, sprawił, że zdecydowaliśmy też zakosztować tej cud-kuracji. Podobno trzeba się tym obsmarować w całości i odczekać na słońcu około 30 min. Po tym czasie zasuszona warstwa podobno odpadnie. Dziwne to było odczucie, troszkę jak w gipsowym ubranku. Wszystko po kilkunastu minutach zaczęło twardnieć i kruszyć się, ale nie odpadło – kąpiel w ciepłym morzu dopełniła spa pod gołym niebem.

Nieopodal, idąc dalej wzdłuż plaży można trafić na sieć mostków dla pieszych . Zbudowane zostały między innymi po to by swobodnie przespacerować się po prowadzących plażę terenach bioróżnorodnych Natura 2000 z rzadkimi gatunkami roślin.

3. Trogir – czyli małe jest piękne.

To było nasze miejsce docelowe i nie przypadkowo na takie zostało wybrane. Jest ślicznym, malowniczym miasteczkiem, w którym chyba każdy kamień jest zabytkiem. Usytuowane jest na małej wysepce porośniętej starodrzewami,  którą z każdej strony opływa morze. Podobnie jak większość zabytkowych części miasta w Chorwacji tak i ta jest też zamknięta dla ruchu kołowego. A swój urok odkrywa zarówno w dzień jak i w nocy, przy czym za dnia wąskie i kręte uliczki, wysokie budynki z białego kamienia oraz gładka posadzka  dają przyjemny cień i chłód, można właściwie chodzić boso. Natomiast wieczorem oddają ciepło i chronią przed portowym wiatrem.  Wzdłuż wspomnianego portu ciągnie się szeroka promenada, przy której cumują jachty rodem z  wysokobudżetowych produkcji amerykańskich.

Na końcu zamknięta jest Twierdzą Kamerlengo – monumentalną budowlą na planie czworokąta. Na szczycie monumentalnej  wieży znajduje się punkt widokowy, a wewnętrzny dziedziniec  bywa też letnim kinem pod gołym niebem. Za to z drugiej strony, znajduję się typowe dla tego rodzaju zabudowań pełnowymiarowe, profesjonalne boisko trawiaste do piłki nożnej…

 Całość czyli port i starówka, bez boiska w 1997 roku zostały wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.

Tradycyjnie, nie napiszę wiele o zabytkach, odsyłam do przewodników i osób pasjonujących się historią, natomiast największe uwagi są:

Katedra św. Wawrzyńca (Sv. Lovre ) –  usytułowana jest na Trgu Ivana Pavla II – aktualnie w remoncie, ale można wchodząc z boku  zwiedzić wnętrze.

Brama Lądowa (Kopnena vrata) –   z rzeźbą patrona miasta, św. Jana Ursiniego, zwana również bramą Pólnocną jest na przedłużeniem mostu łączącego wysepkę z lądem.

4. Zadar – warto chociaż na chwilę.

Wizytę w tym mieście z powodu braku czasu potraktowaliśmy tylko marginalnie, chociaż całkiem niesłusznie. Jak niemal każde w Chorwcji  posiada urokliwą starówką, mnóstwo wąskich uliczek do spacerowania. Wieczorami słynie z najpiękniejszych zachodów słońca w tej części Adriatyku.

Naszym celem tego wieczoru była nadmorska promenada ( Riwa ), która w na końcu od północnej strony oferuje dwie bardzo osobliwe atrakcje.

Pierwsza z nich to Morske Orgulje czyli tzw. morskie organy. Podobno jedyne takie na świecie. W betonowo kamiennej posadzce pasażu wydrążone są olbrzymie rury a na jej powierzchni wyloty powietrza. Fale wzburzonego morza uderzając w nadbrzeże powodują, że słychać dźwięki morskiej muzyki. Jeśli morze jest spokojne, to dźwięk również cicho pobrzmiewa. Natomiast kiedy fale są choćby lekko  wzburzone, to Morske Orgulje przybierają na sile i dają pełen popis swoich możliwości. Jeżeli akurat nie ma fal, wystarczy poczekać na jeden z często w tej okolicy przepływających promów i pokaz gotowy.

Tuż obok znajduje się instalacja imitująca układ słoneczny o nazwie Pozdrav Suncu czyli pozdrowienie ( dla ) słońca. Odwzorowuje wszystkie osiem planet układu, z czego każda jest wykonana z paneli solarnych, które pracują jak bateria słoneczna. Po całodziennym naświetlaniu, wieczorem przedstawiają magiczną grę światła i kolorów. Największa z nich składa się z 300 szklanych płyt i ma średnicę 22 metrów. W ciągu dnia ładuje swoje akumulatory. Po zmroku emituje ruchome światło, które tworzy obraz jak z dziecięcego kalejdoskopu. Widok jest zachwycający i niemal baśniowy. Dla nas był tym bardziej efektowny z racji tego, że byliśmy tam kompletnie sami. Mogliśmy więc długą chwilę napawać się czymś na kształt spektaklu jaki daje połączenie technologii z naturą. Podobno kształty czy kolory nigdy nie wyświetlają się w takim samym układzie.

Ostatnia kwestia to kuchnia, tym razem na końcu. Wspomniałam już na początku, że to któraś z kolei moja wizyta w Chorwacji. Pierwszy raz trafiłam do tego pięknego kraju w 2006 roku. Na przetrzeni tych lat muszę przyznać, że niestety za każdym razem jest słabiej. Coraz bardziej komercyjnie i drogo. Oczywiście skłamałabym pisząc, że nie można dobrze zjeść, ale trzeba dobrze wiedzieć gdzie. A już absolutnie nie polecam miejsc turystycznych, deptaków czy promenad.

Kiedyś w każdej niemal konobie czy restauracji można było dostać świeże owoce morza, ryby czy genialne mięso przyrządzane w charakterystyczny bałkański sposób. Obecnie, coraz częściej czuć zapach frytury, pomidory bez smaku i mocno trzeba się postarać, żeby dobrze trafić. Paradoksalnie najlepsze Cevapi jedliśmy w budce z fastfoodem w Trogirze po drugiej stronie mostu. Obok siebie są dwie, w jednej zawsze długa kolejka, a w tej drugiej luz i spokój. Oczywiście zawsze stawaliśmy w kolejce. Czasami można też trafić na dobre kalmary w cieście również serwowane w małym bistro, ale to jest loteria.

Zatem odpowiadając na pytanie, jak zwiedzić Chorwację mając tylko tydzień i jeszcze odpocząć, naszym zdaniem jest to możliwe. Ten kraj na każdym kroku roztacza swój urok i to co ma najpiękniejsze. W każdej nawet malutkiej miejscowości jest mini starówka z białego kamienia, wąziutkie uliczki i cudne plaże. Nam się udało odwiedzić najważniejsze i najpiękniejsze miejsca chociaż oczywiście to tylko namiastka. Wszystko więc wskazuje na to, że dla naszych znajomych ten pierwszy raz z pewnością nie był ostatnim.

2 komentarze

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *