Dzień 3 – Przez Węgry i Serbię do Vukovaru
Dzień trzeci to głównie Węgry do przejechania i fragment Serbii . Wrażenia kulinarne z Madziarskiego kraju są takie, że podobnie jak u nas, dobre pierogi zjesz jak sobie sam je zrobisz. Z gulaszem jest identycznie… trzeba wiedzieć gdzie. Jak nie wiesz to pozostaje brunatna breja na talerzu i zgaga przez kolejnych kilka godzin… Poza tym konkurs na najnudniejsza trasę chyba został rozstrzygnięty i de łiner is hungaria. Całą drogę jedynie słoneczniki szczerzyły nasiona w uśmiechu, a poza tym płasko, prosto i smród gnojówki tam gdzie nie było słoneczników. Do atrakcji można też zaliczyć połacie kukurydzy.
Debest Kierowca był absolutnie niepocieszony tym przejazdem i miałam obawy, że dopadnie go „depresja motocyklisty” . Pełni nadziei, że po przekroczeniu granicy z Serbią „coś się zmieni” okazało się, że i kukurydza i słoneczniki są takie same, tylko chałupy bardziej się walą i więcej ‚swobody’ w utrzymaniu porządku można zaobserwować. W pośpiechu, z duszą na ramieniu dojechaliśmy do granicy Chorwackiej z pytaniem na ustach: „czy nas wpuszczą”? I wpuścili, co prawda trzeba było odpowiedzieć na kilka wnikliwych pytań, podać miejsce pobytu oraz jak długo zamierzamy zostać ale finalnie dotarliśmy do Vukovaru.
Nie jest to jakaś turystyczna destynacja, ale dla Chorwatów miasto szczególne. Wiele źródeł podaje, że zbombardowanie szpitala 23.08.1991 traktowane jest jako początek konfliktu bałkańskiego. Mimo oznakowania go symbolami Czerwonego Krzyża przyciągnął szczególną wściekłość Serbskich lotników i artylerzystów. Lekarze musieli więc opatrywać chorych i rannych w piwnicach i schronach bez bieżącej wody…. Ślady tych wydarzeń zachowały się do dzisiaj i są widoczne na fasadach kamienic…
Muszę jeszcze wspomnieć o noclegu, który przeszedł nasze oczekiwania zarówno, jeżeli chodzi o miejsce, jego atmosferę jak i gościnność właściciela. LINK Już na pierwszy rzut widać, że to butikowy hotelik a nie pensjonat, który prowadzą ludzie z pasją i pomysłem na swoje miejsce. Pokoje gustowne, nie przeładowane i bardzo funkcjonalne. W każdej części wspólnej akcenty pobudzające wyobraźnię podróżnika w postaci starych aparatów fotograficznych, map, zdjęć czy innych akcesoriów z dalekich wypraw. Poranne śniadanie również niczym nie odbiegało od wrażenia, że podróż w odległe miejsca trwa dalej. Lokalne produkty naprawdę najwyższej jakości oraz nienachalna konwersacja z właścicielem na temat naszych planów i ogólnej sytuacji wprawiła nas w bardzo dobry nastrój, kawa zaś zaserwowana na ‘do widzenia’ dodała energii do dalszej drogi.
Ten dzień to w założeniu ostatni tranzyt i plan na rozpoczęcie prawdziwych „wakacji w drodze”, czyli Czarnogóra…tylko pytanie – czy nas wpuści ?…
Poniżej mapa trasy, którą pokonaliśmy tego dnia: