Bałkany

Dzień 1 i 2 – Poprad i Debreczyn

Słowo się rzekło, kobyłka u płotu, a konkretnie Triumph Tiger 1050 Sport  zapakowany po zęby we wszystkie niezbędne narzędzia i  „nawszelkiwypadek”  tak, że w częściach wieziemy niemal drugi motorek, postanowiliśmy, że jedziemy. COVID jak to COVID nie dość, że pojawił się nie proszony to jeszcze większości z nas w tym roku pokrzyżował plany. W pierwszej wersji mieliśmy objechać  8 krajów i zaplanowane było  wszystko krok po kroku. Po wgłębieniu się w zasady przemieszczania okazało się, że aby wjechać do jednego kraju nie można być w poprzednim dłużej niż kilka godzin albo można tam być, ale nie wolno spać, albo wjechać do jednego tylko z konkretnie innego bo z tego drugiego już się nie da – ekwilibrystyka na poziomie haj lewel. Tak wiec trwając uparcie przy swoim odwołaliśmy wszystkie zarezerwowane noclegi i inne historie, aby wyruszyć mając drogę na celu. Założenie było – 23 dni, 8 państw i kilka tysięcy kilometrów a co z tego wyniknie – to się okaże. Wyruszyliśmy  mając w głowie mnóstwo  pomysłów, ochotę na nieograniczoną ilość wrażeń i bodźców, których dostarczą nam cuda natury oraz świadomość, że codziennie musimy sprawdzać stronę MSZ, żeby się nie okazało, że kwarantanna pojechała z nami na wakacje. Ruszyliśmy piątkowym popołudniem – Triumph zwany Tygrysem, Debest Kierowca ewer i dobre kilka ton ładunku – oczywiście tylko tych najpotrzebniejszych rzeczy.

Wystartowaliśmy z Bielska-Białej zaraz po pracy i pierwszy bonus, który podarował nam los to gęsta ulewa przed Korbielowem. Nie ma to jak od razu sprawdzić jak działa cały sprzęt przeciwdeszczowy… na szczęście działa idealnie. Oblewani strugami wody tylko z zewnątrz dotarliśmy do Popradu i tam po kwadransie zdawkowej wymiany zdań padliśmy jak niemowlaki… Nie będę jakoś szczególnie zatrzymywać się przy Popradzie bo miejscowość nie jest warta większej uwagi. Poza tym potraktowaliśmy ją tylko noclegowo a i ten nie dostarczył nam wielkich emocji.

Najczęściej rezerwując miejsca do spania korzystamy z Booking.com. Mimo różnych opinii przeczytanych na temat tego portalu  – nas nigdy nie zawiódł, natomiast na temat rzetelności niektórych ofert można by już dyskutować. Słowackie  noclegi  są całkiem nie tanie jak na standard, który oferują. My spaliśmy tutaj: LINK i nie polecamy tego miejsca, zwłaszcza, że w opisie nie ma ani słowa na ten temat, że budynek jest położony niemal przy torach kolejowych a parking jest kompletnie nieoświetlony. Gdyby nie czołówki, to tylko po omacku trafilibyśmy do wejścia.

Następnego dnia  wszystko poszło  jeszcze zgodnie z planem,  poza deszczem, którego miało już nie być. Debest Kierowca szalał po zakrętach Słowackiego Parku Narodowego i Slovenskiego Krasu a ja głównie wrzeszczałem „czemu tak szybko wchodzisz w ten zakręt” bo 50 na godzinę, na zakręcie, na motorze robi wrażenie – wierzcie mi, mówię Wam. Z małą przerwą na kawę w Western-Słowackiej wiosce, oczywiście w deszczu dojechaliśmy do Tokaju, stolicy tokaju i uznaliśmy ( niestety tylko naocznie ), że Węgry owszem, też winem stoją. Miejscowość sama w sobie bardzo urokliwa, zachęca do tego by zostać tam nieco dłużej i spędzić czas głownie na smakowaniu i wychylaniu każdej kolejnej szklaneczki wina. W całym miasteczku panuje miła, luźna atmosfera a jedynie pustka na ulicach i w winiarniach przypominała nam, że niestety, ale ten rok jest szczególny.

 

Finał tego dnia to Debreczyn na Węgrzech i pierwsze promienie słońca.  Poszliśmy poszukać węgierskiego gulaszu i zastanowić się co jutro… To całkiem spore, drugie co do wielkości miasto, ale nie tak zatłoczone jak Budapeszt.  Powiedziałbym, że bardziej kameralne  i przyjazne do pobytu, a miłośnicy historii i zbytków również znajdą tu perełki do odwiedzenia. My nadal byliśmy w fazie tranzytowej więc wizytę w Debreczynie ograniczyliśmy do noclegu i spaceru , rozkoszując się ciepłym letnim wieczorem.  Spaliśmy w bardzo przyjemnym pensjonacie, nieopodal centrum  LINK . Miasto tętniło życiem a  przechadzając się deptakiem trudno było  znaleźć miejsce, żeby zjeść kolację. W rezultacie trafiliśmy do knajpki, w której odbywały się szkockie urodziny – na to przynajmniej wskazywał strój jubilata oraz akcent anglojęzycznych gości plus orkiestra dudziarzy, którzy instrumenty mieli uszyte prawdopodobnie z tego samego tartanu co kilty.

Tak wyglądała trasa naszego przejazdu z Bielska do Popradu a potem następnego dnia do Debreczyna

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *