Bałkany

Dzień 4 – Znowu przez Serbię, do Czarnogóry

Hm, trochę dziwne – bez deszczu… Czwarty  dzień minął głównie na bólu tyłka oraz oswojeniu się z faktem, że można przejechać 380 km w 8 godzin. Nie mam na myśli długich postojów z trzydaniowym obiadem i sjestą. Musieliśmy pokonać ten odcinek w niecałe 8 godzin, bo taki był wymóg, żeby wjechać do Czarnogóry, więc wierzcie mi dwie kawy i kilka przystanków na odklejenie zadka od siedzenia to było wszystko. Serbskie wsie są dość gęsto rozsiane, ciągną się niemożliwie, mają jedną główną ulicę z ograniczeniem do 50 km/h. Mieliśmy więc okazję dokładnie przyglądać się serbskim siołom i dojść do wniosku, że różnią się tylko z nazwy.  Za to można trafić na przydrożne perełki w postaci uroczej, kaskadowej restauracyjki –  niestety tylko na kawę.  

Mniej więcej za Valjevem skończyła się depresja Debest Kierowcy za to zaczęły się wzniesienia i coraz ostrzejsze łuki. No i tego mu było trzeba, szalał jak zając, który wpadł na zagon z kapustą, a ja stwierdziłam, że zdrowaśki nic nie pomogą więc zacisnęłam palce i zęby, nawet nie krzyczałam za bardzo.  Tak dotarliśmy do granicy z Czarnogórą, w lekkim stresie jak to w końcu jest, wpuszczą czy nie?  Sama już nie wiem czy docierające informacje to bicie piany czy też dlatego, że celnik okazał się miłośnikiem Triumpha, ale kazał zapierdzieć tłumikiem i jechać dalej. Debest Kierowca, zrobił pokazówkę, zwinął trochę asfaltu spod budki i tak oto dotarliśmy do Montenegro. Pojawiła się więc szansa na zrealizowanie kolejnego planu.  Mocno zmęczeni zarówno drogą, która w przeważającej części tego dnia nie była wymagająca, bardziej nudna i monotonna i właściwie ostatni etap dopiero dostarczył wrażeń i atrakcji oraz stresem jak będzie wyglądało przekroczenie granicy zaparkowaliśmy motorek przed Pensjonatem Faraon w Pljevlji LINK. Miejsce całkiem oryginalne, świadczące o sporym zamiłowaniu i fascynacji do wszystkiego co egipskie z nazwą włącznie. Jednak jak w tamtejszych kurortach, tak i tu największe wrażenie robią zdjęcia na stronie, potem jest już trochę gorzej. Natomiast właściciele okazali się mili i pomocni, włącznie z tym, że zaproponowali wstawienie Tygrysa do prywatnego garażu, żeby nie stał przy ulicy i budził nie potrzebnych emocji. Podobnie jak w Popradzie, szybko poszliśmy spać, by od następnego dnia zacząć napawać się widokami gór Dynarskich.

Mapa trasy przejechanej tego dnia:

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *