Toskania w maju tonie w zieleni
Po tym jak kilka lat temu pierwszy raz przejeżdżałam przez Toskanię późnym latem, wiedziałam, że na pewno tam wrócę i chcę ją obaczyć jak tonie w zieleni. Mając więc do dyspozycji długi majowy weekend zdecydowałam, że podróż samochodem będzie mi odpowiadała najbardziej. Plan był następujący, sympatyczna wiejska posiadłość jako baza. Tym razem bez przemieszczania się z miejsca na miejsce i codzienne eksplorowanie bliższej i dalszej okolicy. A ponieważ finał tego wyjazdu wypadał w moje urodziny zdecydowałam, że najładniejszą scenerią na świętowanie będzie Werona.
Zatem jeszcze piątkowym popołudniem wsiadłam do spakowanego już samochodu. Aby nie tracić ani jednego dnia pomknęłam w kierunku słowackiej granicy. Zależało mi żeby Węgry przejechać nocną porą a nad ranem przemierzać już włoskie Alpy. Autostrada węgierska jak wiadomo wygrała kiedyś ranking na najnudniejszą drogę w Europie. Ale mając wspomaganie w postaci kawy i przyjaciółkę na linii przez dobre kilka godzin nadrobiłyśmy wszystkie zaległe tematy. Zaplanowałyśmy naszą zarówno najbliższą jak i odległą przyszłość w bardzo świetlanych barwach. A kiedy brzask zaczął przełamywać granatowe niebo, Monika uznała, że jednak zażyje snu
a ja ujrzałam pierwsze włoskie tunele. Droga o tej porze roku i dnia to nieco kosmiczne doznanie. Chwilami byłam prawie sama na autostradzie. A sino szare szczyty wystawały zza zakrętów bawiąc się w chowanego z pierwszym promieniami słońca. Moim miejscem docelowym było Borgo di Colleoli.
To średniowieczny zamek położony w samym sercu Toskanii. Niemal zanurzony z każdej strony wśród wzgórz porośniętych gajami oliwnymi. Każdy kamień czy fragment muru pokryty jest freskami lub sztukaterią i pamięta czasy jeszcze średniowieczne. Prześliczne jest to miejsce, sielskie i rozłożyste. Otoczone drzewami z taką panoramą, że budząc się rano i spoglądając przez okno czasami brakowało mi tchu z zachwytu.
Jak w każdym z takich miejsc oczywiście i tutaj znajduje się winnica z lokalną produkcją wina a sery i warzywa dostarcza rolnik z sąsiedniej wsi. Zapach chleba przywożonego o świcie przyprawiał o zawrót głowy. Oliwa serwowana wraz z nim przy śniadaniu delikatnie szczypała w policzki uświadamiając jak bardzo jest dziewicza i świeża. To przepiękne miejsce, ze względu na lokalizację jest również doskonałą bazą wypadową zarówno po najbliższej okolicy jak i do Pizy, Florencji czy Sieny. Taki też był mój plan, aby spróbować zaglądnąć do tych miejsc. Po przyjeździe i śniadaniu, na którym byłam jednym z pierwszych gości. Wiadomo było, że muszę trochę odpocząć po długiej jeździe więc sobotę przeznaczyłam na drzemkę a potem spacer po posiadłości i okolicy.
Cala nieruchomość znajduje się w miejscowości Palaia. Ta urocza, cicha i mała wioska położona w sercu prowincji Piza, to toskańska gratka dla każdego. Jej początki sięgają IV wieku p.n.e., o czym świadczą znalezione w tym rejonie etruskie pozostałości. Leży dość wysoko nad poziomem morza na pagórkowatych terenach. Zatem panoramiczne widoki stąd to coś co potrafi zatrzymać na dłuższą chwilę Oczywiście głównym zajęciem lokalnych mieszkańców jest produkcja wina i oliwy. A ze względu na klimat, specyficzną glebę i roślinność królową tego regionu jest biała trufla. Można ją tutaj zbierać od września do grudnia. Zarówno tradycyjne tutejsze potrawy, czy zakupione na targu lokalne produkty to smaki prawdziwe toskańskie. Okolica wypełniona jest dzwonnicami, zamkami, willami i starymi domami wiejskimi. Oferuje ponad 65 km szlaków i ścieżek które można pokonać pieszo, na rowerze lub konno.
Majowa Toskaniia okazała się zupełnie inna niż ta z końca sierpnia. Znacznie bardziej wilgotna, soczysta w kolorach, ale również kapryśna w pogodzie. Przez prawie 10 dni pobytu kilka z nich przeznaczyłam na lokalne restauracje, krótkie spacery w okolicy i zaległości filmowe. Głęboka i nasycona zieleń nie wzięła się znikąd. Gęsty deszcz i ciemne chmury postanowiły też zaprezentować się w pełnej okazałości, więc kilka dni było takich, że jedyne na co miałam ochotę to ciepłe rogaliki, kawa i miękki koc. Takie chwile okazują się bardzo potrzebne, ale zdaję sobie dopiero sprawę z tego, kiedy pogoda mi to uświadamia. W przeciwnym razie pewnie pokonywałabym kolejne zakręty lokalnych dróg z emocjami dziecka, które rozpakowuje świąteczne prezenty nie mogąc się doczekać tego co jest w środku.
Tym czasem aura podarowała kilka dni spokoju, ciszy i wytchnienia w takich okolicznościach, że lepszych nie można sobie wymarzyć. W związku z tym, postanowiłam, że nieco zmodyfikuję plan podróży. Zamiast wypuszczać się do większych miast pokręcę się po najbliższej okolicy odwiedzając miasteczka i wioski, które można dostrzec dopiero przy sporym powiększeniu mapy. Często kiedy gdzieś jadę wybieram te medialne i popularne miejsca. Tym razem zdecydowałam zupełnie odwrotnie i poniżej krótki opis malutkich toskańskich perełek o urodzie i szlachetności diamentów najlepszego szlifu.
Forcoli
W górach Piza na południe od Pontedery, na skraju rzeki Era , jest pastelowa wioska Forcoli, liczy ok 1780 mieszkańców. Oficjalnie datuje się na rok 1061, kiedy to markiz Alberto degli Obertenghi podarował ziemię parafii Badia di San Michele w Poggibonsi. Wkrótce wokół lokalnego kościoła i zamku wyrosły kamienne budowle, a że miejscowość nie rozrosła się nadto, więc przyłączono ją do gminy Palaia. W średniowieczu cały region był w tym czasie świadkiem wielu zmian politycznych ponieważ większość terenów Toskanii było przedmiotem sporów między feudałami a Państwem Kościelnym. Dopiero renesans przyniósł rozwój artystyczny oraz postęp w architekturze. Chociaż nie ma tutaj zbyt wielu pałaców i renesansowych posiadłości to powstało mnóstwo winnic i willi. Do tej pory świadczą o zamożności lokalnych mieszkańców i często do dzisiejszego dnia pozostają w stanie nienaruszonym.
Oczywiście jak większość okolicy i ten obszar ten jest usiany gajami oliwnymi i wysokimi drzewami cyprysowymi a wiejskie krajobrazy zniewalają swoim urokiem. Właściwie każdy kilometr i każde zdjęcie tutaj to obrazek spokojnie nadający się do najlepszego przewodnika po krainie. Region poza oliwkami a co za tym idzie oliwą i truflami słynie również z wina Chianti.
Rosignano Marittimo
Miasteczko położone na wybrzeżu morza Liguryjskiego w prowincji Livorno. To z czego słynie Rosignano Marittimo to przede wszystkim unikalna „Biała Plaża”. Jak na okolicę i fakt, że to środowisko śródziemnomorskie piasek tutaj jest wyjątkowo jasny, chociaż trudno o nim powiedzieć, że jest biały. Natomiast w zestawieniu z turkusową taflą wody daje niesamowity efekt. Wrażenie potęguje mnóstwo czarnych kamieni, które fale co rusz wyrzucają na brzeg. Plaża jest ogromna, w maju była praktycznie pusta, gdzieniegdzie tylko pojedynczy spacerowicze rysowali się gdzieś na horyzoncie.
Niestety jest też łyżka dziegciu w tym wszystkim. Mianowicie jasny kolor, który czasami przybiera woda oraz piasek jest wynikiem węglanu wapnia, który jest produktem ubocznym działalności pobliskiej fabryki Solvay. Z drugiej strony cała okolica zawdzięcza swoje istnienie zakładowi, który nieprzerwanie działa od lat 20 XX wieku. Teoretycznie związek nie jest szkodliwy, ale długofalowo wpływa na zmianę ekosystemu a w konsekwencji okolicznej fauny i flory. Jest to dość kontrowersyjne miejsce ponieważ walory estetyczne, kolor wody i piasku są chwilami obezwładniające. Z drugiej nie pozostają bez wpływu na środowisko naturalne.
Livorno
Zaglądnęłam tutaj właściwie przejazdem nie planując jakiegoś dogłębnego zwiedzania miasta. Było już po południu i nie miałam w planie dłuższej wizyty. Szybki lunch i parę uliczek. Jednak nawet to wystarczyło by nieco poczuć klimat miasta. To przede wszystkim jeden z głównych portów we Włoszech a szczególnie w tym regionie. Jak większość również jego historia i znaczenie gospodarcze sięga głębiej niż średniowiecza. Jasnym jest, że względu na to znane jest z bogatej tradycji morskiej i wyjątkowej kuchni. O ile kuchnia włoska może być jeszcze bardziej wyjątkowa niż jest.
Oczywistym jest, że bazuje na rybach i owocach morza i wiadomo, że oprócz tychże podawanych na miliony sposobów królową stołu jest też zupa rybna. Cacciuccio, tak się nazywa a przygotowuje się ją z różnych gatunków ryb, kalmarów, krewetek i co tam jeszcze w morzu pływa, gotowanych w pomidorach,wodzie morskiej i winie. Podawana jest z grzankami i oliwą. Nie wiem jak to się dzieje, ale mimo że nie pierwsza to i nie ostatnia w moim życiu zupa to oczywiście smakowała wybornie. W tamtej chwili była najsmaczniejszą na świecie…dopóki nie zjadłam kolejnej…ale to już inna historia i zupełnie gdzie indziej.
Miasto ma w swojej historii również interesujący fakt dotyczący multikulturowości. Już w XVI wieku pod rządami Wielkich Książąt Toskanii przyjęło politykę otwartości dla wszystkich ras, nacji, wspólnot i religii. Stało się miastem wolnym i otwartym, zamieszkiwały tu wspólnoty portugalskie, angielskie, holenderskie czy żydowskie. Dzięki temu posunięciu miasto wkrótce stało się centrum handlowym i kosmopolitycznym w Europie.
Peccioli
Peccioli – kolejna Toskańska perełka, której korzenie sięgają średniowiecza. Szerokie pola uprawne winorośli i małe czerwone domki rozsiane po okolicy to tylko nieliczne cuda krajobrazu. W dość osobliwy sposób łączy tradycję z nowoczesnością i udowadnia, że ekologia i sztuka mogą idealnie współistnieć z historią i tradycją.
Z jednej strony sercu miasta znajduje się średniowieczny zamek Peccioli. Niegdyś miejska fortyfikacja a tuż obok Centrum Sztuki Współczesnej, które organizuje wystawy i wydarzenia artystyczne, gdzie również promowana jest sztuka w przestrzeni publicznej. Nawet cmentarz okazał się odpowiednią lokalizacją do eksponowania lokalnej twórczości. Tak malutka miejscowość okazała się zdolna do stworzenia parku ekologicznego, w którym przetwarzane są odpady z regionu. A dzięki pozyskanym środkom władze inwestują w lokalną infrastrukturę i innowacje technologiczne.
Bardzo symbolicznym wyrazem eklektyzmu tego miejsca jest charakterystyczna instalacja w kształcie rury oplecionej kolorową, stalową wstęgą. Ten element to artystyczna wizja, która ma odzwierciedlać innowacje, kulturę i historię harmonijne połączone w jeden organizm. Zaprojektowana została przez francuskiego artystę Patricka Tuttofuoco. Biegnie wzdłuż wzgórza wprost ku zachodzącemu słońcu. Z jednej strony dynamiczna, nowoczesna forma z drugiej idylliczny toskański krajobraz. Tak oto za pomocą symbolu do spokojnej, historycznej przestrzeni włączony został element modern art. „Endless Sunset”, bo taki jest tytuł tego przedsięwzięcia ma skłonić do refleksji na temat upływu czasu i jednocześnie połączenia człowieka z otoczeniem. Jak w unikalny sposób można zintegrować skrajne z pozoru doznania estetyczne i stymulować środowisko.
Kolejną instalacją w tym średniowiecznym zaułku jest monumentalna rzeźba głowy posadowiona na trawie jednego z okolicznych wzgórz. Tutaj pojawia się polski akcent bowiem autorem jest polsko-włoski artysta Mariusz Waras, który zgrabnie udowadnia jak wdzięczne może być połączenie sztuki ulicznej i dużych form. Gigantyczna białą głowa wykonana z betonu stwarza ogromny kontrast między gładką połacią zielonej łąki i sielską okolicą. I właśnie to położenie ma skłonić do zastanowienia nad relacją człowieka z przestrzenią, w której żyje. Na ile harmonijne jest to połączenie a ile dysonansu czasami wprowadza poprzez swoje decyzje i działania.
Ghizzano
Natępna miejscowość z cyklu współżycie historii ze sztuką współczesną. Ghizzano to z jednej strony oczywiście oliwne gaje i winnice. A z drugiej śmiało można zaryzykować porównanie że to małe Burano. Chociaż miasteczko liczy zaledwie kilkuset mieszkańców to właśnie Ghizzano jest siedzibą najstarszych posiadłości winiarskich w regionie Tenuta di Ghizzano, która od wielu pokoleń należy do rodziny Venerosi Pesciolini. Słyną z produkcji organicznego Sangiovese oraz białego Vermentino, które są wysoko cenione zarówno we Włoszech jak i za granicą.
Dzięki współpracy winiarzy a artystami to miejsce jest genialnym przykładem na to, jak można promować region na skalę międzynarodową. A to za sprawą wyjątkowej instalacji artystycznej Davida Tremletta, którego pasją jest tworzenie monumentalnych murali i fresków. W 2019 przekształcił fasady budynków pokrywając je olbrzymimi barwnymi freskami. Są tak duże, że czasami zajmują całą ścianę frontową. Z jednej strony pastelowe odcienie żółci, brązów i zieleni zestawione z głębokimi nasyconymi czerwieniami, pomarańczem czy błękitem spowodowały iście niejednorodny i kreatywny obraz otoczenia. To jakby galeria na świeżym powietrzu pod gołym niebem a zarazem w pełnej symbiozie funkcjonująca społeczność oraz historyczny charakter otoczenia. Budynki tak mocno kontrastują z otoczeniem i naturą, że przez zaskoczenie dają nowoczesny, dynamiczny efekt. W żaden sposób nie naruszający historycznego charakteru miasteczka. Na domiar wszystkiego gdzie nie gdzie między budynkami czy na dachach można natknąć się na rzeźby, instalacje czy im podobne płody lokalnych artystów.
Terricciola
To idelana przerwa od nadmiaru wrażeń i bodźców jakie serwują nawet mikro mieściny w okolicy. Jak widać nie trzeba wcale wielkich przestrzeni miejskich by intrygować, inspirować i karmić wszystkie zmysły. Z dala od turystów oczywiście jak wszystkie pozostałe tak i tu z pewnością doświadczymy zniewalających widoków i wina niekwestionowanej jakości. Okolice są również idealną bazą dla miłośników trekkingu. Niezliczone szlaki piesze i rowerowe to szeroka oferta tej okolicy. Wiodą często wśród autentycznych kamiennych budowli, zachowanych czasami nawet z czasów starożytnych. Wrażenie potęgują okoliczne ruiny i grobowce porozrzucane na wzgórzach. Wszystko to przypomina tylko o bogatej historii regionu. Uświadamia, że w promieniu kilkuset kilometrów każdy kamień, cegła czy kawałek muru a czasami całe posiadłości sięgają tak odległych czasów, że trudno nawet wygrzebać w głowie odrobinę wiedzy o tym czasie.
Ponsacco
Położone jest w prowincji Piza. Jak wszystkie pozostałe i to słynie z bogatej historii, architektury sięgającej wieków średnich winnic i produkcji oliwy. Co ciekawe ma również długoletnie tradycje rzemiosła meblarskiego. Na przestrzeni lat stało się jednym z ważniejszych ośrodków produkcji mebli we Włoszech.
Słodkie życie
Wszak to właśnie w tej krainie powstało słynne „La dolce vita”, które jak nigdzie indziej odzwierciedla ideał 'Słodkiego życia’. Życie tu biegnie w rytmie natury. Prostota z elegancją harmonijnie się łączą w coś co na tle wspaniałych widoków powoduje, że chce się tu zostać. Jeżeli nie na zawsze to z pewnością na dłużej. Również ten region spopularyzował używanie w kuchni tak mocno aromatycznych ziół jak rozmaryn, szałwia, tymianek czy oregano.
Legendy i czary
Toskania to nie tylko malownicze pejzaże, szpalery cyprysów i zniewalające wzgórza. To również bogactwo legend i opowieści sięgających jeszcze średniowiecza i wcześniej. Co ciekawe sporo z tych historii jest nadal żywa i przytaczana w różnych sytuacjach. W całkiem zwyczajnej pizzeri od lokalnego, nieco już wiekowego Włocha dowiedziałam się dlaczego Etruskowie właśnie te ziemie wybrali sobie na osadę.
Otóż ta, chyba najstarsza cywilizacja ma dość tajemniczą kulturę oraz ogromną wiedzę o magii, astrologii i życiu po śmierci. Jeden z Etruskich królów szukając miejsca by ukryć swoje ogromne bogactwo wybrał Toskanię wiedząc, że w tak pięknym zakątku nikt nie będzie szukał skarbów. Piękno natury i krajobrazu powstrzyma łowców. W toskańskich górach wybudował więc „Złote Miasto”, które miało być dostępne tylko dla tych, którzy posiądą wiedzę absolutną, rozwiążą tajemnicze zagadki oraz zdołają przejść przez zawiły labirynt, który pilnie strzeże wejścia do miasta. Nikt nigdy nie zdołał dotrzeć do bram a przez wieki labirynt zanikł porośnięty lasami. Ale podobno dla tych wytrwałych o bardzo otwartych umysłach podwoje „Złorego Miasta” nadal są otwarte.
Kolejna z opowieści to o nieodległym miasteczku Montalcino, które znane jest z produkcji wina Brunello. Podobno jest jedna winnica, w której powstaje wino dające nieśmiertelność. Pewien alchemik, który trudnił się produkcją trunku stworzył magiczną recepturę mixtury, która miała potęgować życie i zdrowie. A ponieważ wino zawsze uważne było jako boski napój, do niego postanowił dodawać owego specyfiku by zapewnić długie życie i szczęście wieczne. Przez wieki poszukiwacze skarbów próbowali odnaleźć tajemniczy skład, ale jak wiadomo, do tej pory się to nie udało. Natomiast winiarze z tego regionu zapewniają, że ich wino ma specjalną moc i daje szczęście. Poniekąd można przyznać im rację. Czy zapewnia wieczne życie tego jeszcze nie wiem ale mocą i smakiem z pewnością zachwyca i wprawia w stan szczęśliwości.
Z kolei Chianti, z którego znane są min Greve, Radda i Castellina to wino, które zostało stworzone przez Anioły. Jeden z nich, jako wysłannik zstąpił na ziemię i wybudował winnicę, w której powstawało wino. Miało ono uzdrawiać duszę, ciało i złamane serca. Wielu turystów przyjeżdżając tutaj chce spróbować Chianti właśnie licząc na to, że wino zabierze wszystkie smutki. Niektórym pewnie się to udaje… przez chwilę
Skoro byli alchemicy i miasto skarbów oraz anioły, również diabeł musiał pozostawić ślad po sobie. W Borgo a Mozzano jest Ponta della Maddalena, czyli Most Pięknej Magdaleny. Legenda mówi, że został zaprojektowany przez samego diabła, który ofiarował projekt mieszkańcom w zamian za duszę budowniczego. Diabeł chciał być bliżej pięknej Magdaleny, żony wykonawcy. Gdy most był już gotowy budowniczy oszukał diabła oddając mu duszę krowy zamiast swojej. To sprawiło, że Wściekły i oszukany diabeł chciał zniszczyć most, jednak ostatecznie zostawił go mieszkańcom. Jednak czasami przy bezwietrznej pogodzie most drży i trzęsie się w posadach bez uzasadnienia. Mieszkańcy mówią, że to rozsierdzony diabeł nadal złości się i nie daje o osobie zapomnieć.
Werona
Jedno z najbardziej romantycznych miast włoskich. Przede wszystkim ze względu to, że stałą się tłem słynnej tragedii Szekspira „Romeo i Julia”. Natomiast warto wiedzieć, że wokół tego narosło całe mnóstwo mitów i historii, które nigdy się nie wydarzyły. Pierwszym istotnym jest to, że balkon, który teraz wszyscy chcą zobaczyć w czasach Szekspira w ogóle nie istniał. Został „doklejony” do budynku na początku XX wieku. Właśnie po to, żeby wzmocnić całą historię i wykreować Weronę na „miasto miłości”. Nie ma też żadnych dowodów na to, że ten budynek kiedykolwiek należał do rodziny Capuletti.
Co ciekawsze nic też nie wskazuje na to, że kiedykolwiek istniał Romeo Monetki i Julia Capuletti. Szekspir mocno się inspirował włoskimi legendami i opowieściami o tragicznej miłości ale to w żaden sposób nie potwierdza autentyczności postaci. Co więcej sam Szekspir prawdopodobnie nigdy nie odwiedził nie tylko Werony ale nawet Włoch. Dowodem na to są opisy miasta, które są raczej wytworem wyobraźni autora i nijak się mają do Werony z tamtego czasu. Natomiast faktem jest, że w średniowieczu faktycznie w mieście istniały rywalizujące ze sobą klany i były mocno ze sobą skłócone. Co mogło być kanwą historii o nieszczęśliwej i tragicznej w finale miłości.
Arena w Weronie czyli starożytny rzymski amfiteatr jest trzecim co do wielkości we Włoszech. Przy okazji najlepiej zachowanym, zatem do dnia dzisiejszego organizowane są tam koncerty, spektakle czy festiwal. Została wybudowana w I wieku n.e. jest więc starsza od Koloseum. Pierwotnie służyła do walk gladiatorów, inscenizacji bitew oraz tym podobnych widowisk. Na początku była w stanie pomieścić 30 000 widzów ale potem ze względów bezpieczeństwa zmniejszono ilość o połowę. Tego typu konstrukcje zawsze zapewniały doskonałą akustykę ze względu na kształt i konstrukcję. Pierwotnie wykonana została z lokalnego wapienia, który miał biało różowy odcień. Niestety podczas jednego z trzęsień ziemi zewnętrzna warstwa uległa zniszczeniu, nie mniej cała bryła nadal imponuje rozmiarem i kondycją.
Na początku kwietnia właśnie tutaj zjeżdżają wszyscy miłośnicy i producenci wina. Bowiem właśnie tutaj odbywa się największe na świecie targi winiarskie – Vinitaly. Od lat 60- tych tutaj prezentuje się najbardziej wyszukane gatunki tego trunku oraz odbywa się masa imprez towarzyszących jak warsztaty czy seminaria. Mają na celu przedstawienie nowych trendów, technologii i technik produkcji. Wino kocha dobre jedzenie, muzykę i sztukę zatem mnóstwo tego typu wydarzeń również odbywa się właśnie podczas trwania tej imprezy.
W zasadzie na zwiedzenie najważniejszych miejsc w Weronie wystarczy jeden dzień a dwa to już przepych. Poza wspomnianym amfiteatrem i spacerem po uliczkach starego miasta można jeszcze wybrać się na Zamek Castelvecchio i most Scaligerów. Dodatkowe popołudnie można poświęcić na spacer nad Fiume Mincio i Lazise.
Ta pierwsza to rzeka będące jedynym odpływem Gardy, rozpoczyna swój biegz południowej części jeziora z Peschiera del Garda. Po drodze tworzy sieć małych jezior po czym wpłyta do rzeki Pad. Nieopodal Werony jest Valeggio sul Mincio. Oprócz pięknej promenady i alei wzdłuż rzeki warto tam przejść się po Ogrodach Giardini Sigurta znanych w wielu gatunków roślin, labiryntu i stawu porośniętego liliami. Drugą atrakcją jest XV wieczny most na wspomnianej właśnie Mincio z pięknym widokiem na rzekę i okolicę.
Dodatkowo w słoneczny dzień warto również wybrać się na promenadę w Lazise. To kolejne miasteczko nad Gardą wielkości pineski ale urokiem przyćmiewające niejedno dużo większe od siebie. Dodam, że w deszczowy dzięń również nie traci na uroku. Zwłaszcza lunch w pięknej widokowej restauracji przy promenadzie z widokiem na jezioro bez problemu rekompensuje trochę kropel spadających z nieba.
Będąc tam wiosenną porą jeszcze lepiej rozumiem dlaczego ta kraina jest obiektem westchnień malarzy, inspiracją dla poetów i pisarzy, kanwą powieści czy plenerem filmowym. Tyle piękna, historii, olśniewających pejzaży, spokoju i harmonii na stosunkowo tak niewielkiej powierzchni musi budzić emocje i pasje. Odczucia i przeżycia jakie towarzyszą przemierzając te okolice nie należą do zwyczajnych. Budzą się inspiracje, powstają pomysły a zmysły karmią się na każdym kroku. Żaden nie wyjedzie stąd pominięty czy nie dopieszczony.
Świeży zapach zieleni po deszczu miesza się z ostrą wonią wina i sera. Oliwa z truflami jest jak szczypta wybornej przyprawy w tej kompozycji. Smak zaraz po zapachu równie docenia te walory. Zwłaszcza jeżeli czasami towarzyszy temu pełno glutenowa, plebejska pizza, której smak tutaj ociera się o absolut. Znikają wszystkie obawy, kalorie, pękające guziki w spodniach i zahamowania. To przyjemność w najczystszej postaci. Mąka, woda, oliwa i drożdże – o świecie dzięki, że jesteście… Dotykanie tego ciepłego i szorstkiego ciasta rękami mokrymi od oliwy to również wrażenia dla których na chwilę można zapomnieć o etykiecie i manierach. Tłuste palce które ślizgają się po szklance z winem i sos pomidorowy na policzku. Wszystko wygląda bardzo przaśnie ale to przyjemności które w swojej prostocie wynoszą na wyżyny.
To co oglądają oczy właściwie cały tekst powyżej już opowiedział. A dźwięki Toskanii to głównie cisza, szum wiatru, łoskot padającego deszczu i szelest legend na każdym kroku, które przypominają jak eteryczny i subtelny jest ten region. Inspiruje, pozwala odpocząć, nabrać energii ale też pozostawia niedosyt…Chyba jeszcze kiedyś tu wrócę.
A o tym jak wygląda Toskania późnym latem możecie przeczytać TUTAJ