Oslo, wcale nie taki nieoczywisty kierunek
Kiedy okazało się, że mamy wolny weekend i dodatkowy dzień w zapasie postanowiliśmy poświęcić ten czas, na całkiem nieoczywisty dla nas kierunek – Oslo. Do tej pory naszym wyborem były zawsze południowe kraje Europy, więc tym bardziej byłam ciekawa tego co zastanę. Dodatkowo naszymi gospodarzami i przewodnikami byli nasi przemili znajomi, mieszkający tam już od dawna – Kasia i Rafał.
Mieliśmy trzy całe dni do dyspozycji, loty ułożyły się bardzo korzystnie i o godzinie 8.30 w piątek rano wylądowaliśmy na lotnisku Torp nieopodal Oslo. Planowany wylot mieliśmy w niedzielę o 22.30. Jak się okazało, nie obyło się bez przygód i plan nie zawsze idzie w parze z rzeczywistością…
Trzy doby, na zupełnie nowe miejsce to naprawdę niewiele. A tym czasem Kasia i Rafał tak wszystko poukładali, że zdążyliśmy być również w Szwecji !… Ale po kolei
Smögen
Skoro przyjechaliśmy do Norwegii, to po sutym śniadaniu wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do… Szwecji. Cicho, napędzani elektrycznym paliwem mknęliśmy zielonymi drogami by po niedługim czasie dojechać do miejsca, które jest żywcem wyjęte z historyjek o żeglarzach, dalekich wodach, rybackich połowach i opowieściach o Morzu Północnym – do Smögen.
Krajobraz po drodze jest właściwie bardzo dobrze znany. A to dlatego, że każde z nas pewnie nie jeden raz widziało takie obrazki w magazynach podróżniczych, przewodnikach, na płótnach malarskich czy chociażby kartkach pocztowych. Tym czasem stał się rzeczywistością.
Smögen to wyspa połączona z lądem mostem Smögenbron. Już sam wjazd do miasta to niebywała atrakcja. Z mostu rozpościera się widok godzien zdjęć z National Geographic. Kaskadowe domki sięgające do samego brzegu, rzędy łódek cumujących w zatoczkach i surowe niebo ponad wszystkim. Miasto poza sezonem podobno liczy tylko 2000 mieszkańców, a w okresie letnim populacja rośnie do aż 30 000. Niewątpliwie świadczy to o tym jaką perełką jest to miejsce.
Już jadąc mostem rozpościera się skalisty, szeroki pejzaż pokryty kolorami lata, ale w skandynawskim wydaniu. Uroku dodaje mu zmienność bo kiedy srebrne chmury zakrywają niebo czerwień domów staje się brunatno purpurowa. Odcień okalających wzgórz sprawia wrażenie posępnych i niedostępnych. Kiedy z kolei słońce nieśmiało przebije się przez warstwy skłębionych i gęstych obłoków wszystko rozświetla się w neonowych barwach i tonach. Powietrze jest rześkie i świeże a każdy oddech wydaje się być żywy. Wokół odczuwalny jest spokój, cisza oraz namacalna bliskość potężnej, ale też tej małej, dzikiej przyrody. Bezruch daje przestrzeń do refleksji z jednej strony, a z drugiej wypełnia trudną do opanowania energią.
Miasteczko wita ujmującą zabudową typową dla północnej Europy. Widok bielonych czy matowo pastelowych fasad, zapach drewna i chłodnego Morza Północnego, szum wiatru czy plusk wody odbijającej się od burt działa na zmysły. Po kilku minutach spaceru dochodzimy do promenady zbudowanej z szaro białych desek otoczonych kolorowymi jak klocki lego domkami. Deptak wije się wzdłuż morza w środku głównej części miasteczka. A wspomniane kolorowe domki to liczne hangary na łodzie, które zostały przekształcone w sklepy, kawiarnie i restauracje. Pachnie świeżymi owocami morza i kawą. A w sklepach z gatunkowej bawełny albo czystego lnu można kupić tyle ubrań w paski, ile można sobie wyobrazić.
Jakoś nie dotarła tu komercja i tanie pamiątki. Jest trochę ekskluzywnie, trochę eklektycznie, mocno odczuwa się celebrację jakości, naturalności i mentalnej zgody z rytmem życia przyrody. Właściwie wystarczy usiąść na jednym z wielu zewnętrznych tarasów i cieszyć się otaczającym widokiem, poczuć smak słonego wiatru lub podglądnąć czasem jak wygląda życie na jednej z cumujących tu łodzi. A jest ich tu całkiem sporo, głownie pod szwedzką czy norweską flagą, ale nie tylko. Natomiast zdecydowanie nie są to hałaśliwe pełne głośnej muzyki i rozbawionej gawiedzi jachty. To raczej proste, co nie znaczy ubogie, jednostki, a na nich ci, którzy ponad wszystko wybierają ciszę, harmonię i niczym niezmącone obcowanie z otoczeniem.
Kolejną kwestią, która zasługuje na uwagę to lokalna kuchnia. Bo czy jest lepsze miejsce na spróbowanie świeżo złowionych owoców morza niż w Smögen? Ależ oczywiście, jest mnóstwo zakątków, które słyną z najwyższej jakości serwowanych połowów. Kraje basenu morza Śródziemnego i Adriatyku walczą o prym w świeżości i różnorodności dań. Tutejsza gastronomia również oferuje ryby, homary, raki, małże i ostrygi. Jednak mimo wyszukanych dań w karcie zdecydowana większość zamawia tu kanapkę ze świeżymi krewetkami.
Mnie również, te skorupiaki do tej pory kojarzyły się z ciepłymi morzami, upalnymi wieczorami w restauracjach pod gołym niebem i atmosferą gorącego lata. Tutaj smakują zupełnie inaczej. Jest w nich coś niepowtarzalnie rześkiego i świeżego, jedzone przy wietrze pod ołowiano popielatym niebem dają zupełnie inne doznania. Wilgotna bryza na restauracyjnym tarasie dodaje potrawie słonego smaku. Może tylko mi się wydaje, może to atmosfera otoczenia i urok miejsca, ale są bardziej delikatne, miękkie. Podawane w dotąd niespotykany i genialny w swojej prostocie sposób. Sporych rozmiarów bułka pszenna przykryta jest całą górą małych krewetek z majonezowym sosem i sporą ilością cytryny. A jeżeli mimo rozmiaru kanapka pozostawia niedosyt to natychmiast nadarza się idealna okazja, aby obok zakupić i zabrać ze sobą wszystko to wcześniej pojawiło się na talerzu. Wiele restauracji posiada małe sklepiki czy stoiska, gdzie można część dań z karty kupić na wynos.
Tak oto spędziliśmy pierwsze godziny naszego pobytu. Zbliżało się już poważne popołudnie, kiedy zebraliśmy się, żeby wracać do Oslo. Mnie, gdzieś z tyłu głowy nie opuszczała myśl, że niewiele już z tego dnia pozostało. Dzisiejszy spacer po mieście przypadnie wieczorem, o zmroku. Nie myliłam się co do wieczora, ale w kwestii zmroku to już owszem, i to całkiem bardzo.
Białe noce
Ktoś, kto tylko słyszał o białych nocach, ale wcześniej tego nie doświadczył, nie jest w stanie wyobrazić sobie tak niesamowitego odczucia. Nie mogłam się oderwać od nieustannego fotografowania nieboskłonu z oznaczeniem czasu. Fakt, że koło godziny 23.15 widziałam na niebie pomarańczowo różowe smugi zachodzącego słońca, które właściwie bawiło się w zachód był niespotykanym doznaniem. To było takie słoneczne ‘a ku ku’, już jakby zachodziło, po czym w innej części nieba rozświetlało na chwilę kolejne promienie tym razem w czerwono fioletowych odcieniach.
Lekki, szary półmrok ogarnął miasto około północy, a całkowita ciemność zapanowała godzinę później i trwała… też godzinę. Taka chwilowa przerwa w dostawie energii, bo około 2.30-3.00 nad ranem pojawiły się pierwsze symptomy świetlistego wschodu. Około 4.00 nad ranem miałam wrażenie jakby była już 10.00.
To jak tu teraz iść spać, skoro jest kompletnie jasno i dzień zaprasza? Wtedy zrozumiałam czemu nasi znajomi mają ściany w sypialni pomalowane na kolor czekolady, w oknach gęste żaluzje i mnóstwo małych miodowo świecących lampek. To pomaga trochę w oszukaniu otoczenia i wyrwaniu kilku godzin snu… Oczywiście jeżeli opadną emocje, adrenalina i zachwyt nad tym co się wydarzyło. Nam opadły, ale nie na długo. O 9.00 rano w sobotę byliśmy już w pełni gotowi do śniadania i odkrywania tego, co stolica Norwegii ma do zaoferowania. Jak się okazało, planowanie tylko weekendu jest niedorzecznie lekkomyślne, żeby zwiedzić, poczuć i w pełni nacieszyć się tym miastem.
Oslo
Oslo rozkwita na wybrzeżu pięknej zatoki Oslofjorden. Jest pociągającą mieszanką historii i teraźniejszości, bogate w kulturę a przy tym niezwykle blisko natury.
Zadrzewione uliczki i place czy to starych czy nowych dzielnic kontrastują z awangardowymi budynkami zaprojektowanymi przez wiodących architektów z całego świata. Pełne szkła, ciepłego drewna, betonu i światła konstrukcje harmonijnie łączą ze sobą uosobienie wytworów cywilizacji z tym co ziemia oferuje od wieków. Miasto otaczają góry i lasy, a centrum znajduje się nad samym fiordem. To jedna z najszybciej rozwijających się stolic w Europie. Począwszy od innowacyjnej architektury, poprzez wszędzie eksponowaną ekologię kończąc na wszystkim, co dotyczy sceny kulinarnej, mody, sztuki i muzyki.
W 2019 Oslo roku otrzymało prestiżowy tytuł Zielonej Stolicy Europy . Ponad połowę powierzchni gminy zajmują lasy i parki, a fiord ciągnie się aż do samego serca miasta. Ono również staje się coraz bardziej wolne od samochodów i łatwe do zwiedzania pieszo lub na rowerze . Nie ma tłumów – ani mieszkańców, ani turystów. Mimo, że jest też piękna letnia pogoda, trwają wakacje, jest weekend, przez ulice nie przelewają się rzeki rozkrzyczanych zwiedzających, którzy zaglądają w każdy zaułek. Jest raczej przestrzennie, spokojnie, jakiś osobliwy rodzaj harmonii i odprężenia unosi się w powietrzu.
Podobno mieszkańcy tego kraju mają prawie tak samo wiele słów na określenie deszczu, jak Eskimosi śniegu… Na szczęście Oslo to nie tylko najstarsza, ale też najbardziej słoneczna ze stolic Skandynawii. Mimo ostrzeżeń naszych znajomych podczas tego krótkiego pobytu kurtki przeciwdeszczowe nie były nam potrzebne.
Ratusz
Jego budowę ukończono w 1950 r. i od tamtej pory uważa się go za symbol miasta. Oprócz tego, że obraduje w nim rada miejska to każdego roku 10 grudnia właśnie tutaj Król wręcza Pokojową Nagrodę Nobla. To raczej ciężka budowla z dwiema wieżami wysokimi na 60-metrów. Jest jakby potężną bramą między portem a śródmieściem. Fasada przedstawia krajobrazy Norwegii i sceny z jej historii, a nad wejściem umieszczono godło miasta z wizerunkiem św. Hallvarda – patrona Oslo. Jak mówi legenda ten chłopski syn został zabity, gdy próbował uratować przed bandytą ciężarną kobietę. Jego ciało obciążone głazem wrzucono do morza, ale ono cudownie wypłynęło wraz z kamieniem.
Opera
Ten nietypowy kształt, zaskakujący projekt i niesamowite wnętrza w połączeniu ze sztuką, robią niebywałe wrażenie. Za powstanie gmachu odpowiedzialne jest sławne na całym świecie biuro architektoniczne Snøhetta, które zaprojektowało m.in. pawilon wejściowy do Muzeum 11 września w Nowym Jorku.
Założeniem projektu było stworzenie miejsca, które będzie dostępne dla każdego, ukaże symbiozę pomiędzy naturą, a miastem. Zamysł został osiągnięty – budynek niejako „wyrasta” wprost z wód Oslofjord, tworząc z nimi idealne połączenie. Czy swoim kształtem przypomina krę ześlizgującą się w toń fiordu czy może górę lodową unoszącą się na falach? To już dowolna interpretacja. Nie mniej zadziwia z jednej strony swoją prostotą, z drugiej nowoczesnością. Ogromne wrażenie robi rozległa płaszczyzna ukośnego dachu i nie tylko sam wygląd jest niecodzienny, po dachu można bowiem… spacerować. Ostre skosy dają złudzenie, stale zmieniającej się perspektywy i horyzontu.
Kolejnym zaskoczeniem jest srebrzysto szara biel po której stąpamy. Na całość położono 36 tys. marmurowych płyt pochodzących z Carrary w Toskanii. Jest to podobno najjaśniejszy i najbardziej dekoracyjny z marmurów. Jego niezwykła uroda polega na pięknym układzie barw i misternych żyłek przecinających kamień. Zatem dach to jednocześnie ogromny taras widokowy, po którym można wędrować , podziwiać Oslofjord i panoramę miasta. A przy okazji naturalne miejsce spotkań i spacerów mieszkańców miasta.
Opera jest widoczna z wielu odległych dzielnic i miejsc. Spacerując po Bjørvika od strony portu spotykamy kolejny mariaż między aspektami ‘psyche i soma’. Idąc nadbrzeżem mijamy mnóstwo małych domków na wodzie, które same w sobie są już osobliwością. Tym większą że są to sauny. Można odpowiednio wcześniej zarezerwować pobyt i mając do dyspozycji odpowiedni zasób drzewa i dobre towarzystwo spędzić tam niezapomniany czas. Wybiegając z rozgrzanej mini łaźni, podczas skoku do wody rozpościerają się ogromne przeszklenia i biel marmuru. Zimne powietrze tworzy niemal aureolę nad rozgrzanym ciałem a o temperaturze wody świadczy siła głosu wydawana przez skaczącego. Czy zatem znajdujące się u podnóża futurystycznego gmachu sauny nie są idealnym hołdem dla kultu zarówno ciała jak i ducha?
W pobliżu Opery w zatoce, na betonowej platformie pływa innowacyjna rzeźba zatytułowana „She lies” (Ona kłamie). Ta wystająca około 12 metrów nad powierzchnię wody instalacja wykonana ze stali nierdzewnej i szkła, porusza się wokół własnej osi. Ruch zależy od wiatru, pływów i prądów, wygląda jak ogromna bryła lodu, która przypomina o potędze matki natury nad ludzkimi wysiłkami. Wszechwładna moc lodu i wody obecna na dalekiej północy nadal nie została ujarzmiona przez człowieka.
Aker Brygge
W słoneczny dzień można wybrać się na spacer po tętniącej życiem promenadzie Aker Brygge. Jeśli akurat zgłodniejesz, to najlepiej właśnie tutaj kupić coś do przekąszenia z wielu zaparkowanych tam food trucków, usiąść wzdłuż molo i podziwiać widok na fiord Oslo. Ta część miasta słynie z restauracyjek wzdłuż promenady, gdzie można się zatrzymać na mały posiłek i wino na świeżym powietrzu. Nawet przy wymagającej pogodzie miejsca są przytulne, często dogrzewane, a miękkie, ciepłe poduchy na fotelach i koce są niemal w każdej restauracji. Natomiast jeżeli masz akurat ochotę na małe zakupy i planujesz dodać coś nowego do swojej garderoby, to w przytulnych alejkach zakupowych znajduje się wiele interesujących butików.
Idąc mostem z Aker Brygge dochodzimy do Tjuvholmen ( Wyspę Złodziei ). To nie tylko jedna z najnowszych dzielnic, ale także obowiązkowa pozycja dla wszystkich miłośników designu i architektury. Ta część słynie z bogatej, konstrukcyjnej różnorodności i wielu instalacji artystycznych pomiędzy domami. Tam znajduje się również wiele galerii artystycznych.
Barcode
Czyli norweski architektoniczny kod kreskowy. Otóż, patrząc spod opery w kierunku północnym, widzimy nowoczesną dzielnicę biurowo-mieszkalną zwaną rzeczywiście Barcode czyli kod kreskowy. Jeszcze do niedawna były tu doki i magazyny portowe. W 2003 r. rozstrzygnięto konkurs na zagospodarowanie strefy poprzemysłowej a w 2005 r. rozpoczęto wznoszenie Barcode. Składa się z dwunastu wąskich wieżowców o różnych wysokościach i szerokościach. Budynki są budowane z pewną przestrzenią pomiędzy nimi, przez co wspólnie przypominają kod kreskowy. Koncepcja została zaprojektowana jako geometryczny system, który łączy w sobie takie wartości jak otwartość na fiord oraz swobodny przepływ światła i powietrza.
Barcode StreetFood
To z kolei miejsce spotkań różnych kultur kulinarnych. Oferuje wyjątkowe doznania smakowe w oparciu o tradycyjną, jak i całkiem nietradycyjną międzynarodową kuchnię fusion inspirowaną najdalszymi zakątkami świata. Miejsce pełne jest ludzi, tętni eklektyczną atmosferą a mini bary czy też rozległe stragany serwują potrawy o smaku, kolorze i aromacie przyprawiającymi o zawrót głowy. W samym środku znajduje się jeden z największych barów w Oslo.
W piątki i soboty Barcode StreetFood zamienia się w pełen życia klub nocny. Stoły są usunięte, światła przyciemnione a całą przestrzeń wypełnia muzyka kompilowana przez topowych DJ-ów. Jadalnia przed główną sceną zamienia się w parkiet taneczny. Ale jeżeli masz akurat ochotę spędzić nieco spokojniejszy wieczór to bez trudu można znaleźć miejsce w nieco odosobnionych zaułkach wokół sali. Wcześniejsze zaplanowanie wieczoru w zależności od typu ulubionej muzyki czy Dj-a nie stanowi problemu. Miejsce ma swój własny biuletyn, który wcześniej informuje o tym co będzie się działo.
Skocznia Holmenkollen
Na zalesionym wzgórzu z dala od centrum miasta leży skocznia narciarska i muzeum Holmenkollen. Na wierzchołek wieży można dostać się windą, ale i tak do samego szczytu jest jeszcze 114 schodów. Obecna Holmenkollen zbudowana w miejscu dawnej skoczni z 1892 roku. Ma 134 metry długości, a trybuny mogą pomieścić nawet 70 tys. osób. Od początku istnienia tego obiektu odbywają się tutaj zawody narciarskie. To właśnie na tej skoczni Adam Małysz pięciokrotnie wygrał Puchar Świata w skokach narciarskich. Wokół oczywiście rozpościera się panoramiczny widok miasta.
Wzgórze Ekeberg
To tak naprawdę jeden z najlepszych punktów widokowych w stolicy Norwegii i jedna z najpiękniejszych atrakcji. Wzgórze Ekeberg zyskało swoją sławę głównie dzięki Edvardovi Munchowi (autorowi słynnego „Krzyku”). Podobno tworząc to ponadczasowe dzieło, inspirował się panoramą podziwianą właśnie z tej perspektywy. To kolejny przykład symbiozy, jaką w Oslo widać na każdym kroku. Tu przyroda i sztuka spotykają się i tworzą spójną całość.
Pomysłodawcy tego miejsca, chcieli aby motywem przewodnim była tutaj kobieta. A dokładnie różnorodność jej charakteru oraz spojrzenie na kobiecość od strony wizualnej. Głównym inicjatorem oraz fundatorem całego przedsięwzięcia, jakim jest Ekebergpark był Christian Ringnes (znany norweski kolekcjoner sztuki oraz biznesmen). Co ciekawe, wszystkie rzeźby ozdabiające wzgórze należą do jego fundacji. Natomiast darowizna, którą przekazał na pokrycie kosztów stworzenia parku to 300 milionów koron norweskich. Może dlatego, pytając mieszkańców miasta o nadzwyczajność tego parku można usłyszeć, że widoki ze wzgórza warte są miliony. Dosłownie.
Cały kompleks jest dość rozległy, żeby przejść go w całości potrzeba nie mniej niż trzy godziny. Pełen jest rzeźb, instalacji i miejsc związanych ze sztuką. Zarówno najbardziej współczesną czy też sięgającą ubiegłych stuleci. Można tu spotkać prace Pierre-Auguste Renoira, Gustava Vigelanda, Salvadora Dali czy Auguste Rodena. Niestety nie mieliśmy wystarczająco czasu, by zobaczyć je wszystkie. Jednak zatrzymam się przy kilku z nich – tych mniej oczywistych, bardzo różnych a czasem nieco kontrowersyjnych w odbiorze.
Chloé – stworzona przez hiszpańskiego artystę Jaume Plensa specjalizującego się głównie w dużych formach w przestrzeni publicznej. Do swoich prac używa szerokiej gamy materiałów, takich jak stal, żeliwo, marmur, szkło, światło, woda i dźwięk. Wydłużone i eliptyczne twarze to jego znak rozpoznawczy, są wzorowane na prawdziwych osobach i przetwarzane cyfrowo. Rzeźby można oglądać ze wszystkich stron, a chodząc wokół nich doświadczyć zniekształconej optyki.
Chloé zaprasza do cichej kontemplacji z zamkniętymi oczami i wewnętrznym spokojem. W ten sposób odnosi się do harmonii i skłania do refleksji.
Deep Cream Maradona – autorką jest Brytyjka Sarah Lucas. W swoich rzeźbach często wykorzystuje ludzkie ciało jako bazę, kiedy porusza tematy takie jak seks, życie i śmierć. Jej sztukę przepełnia żart, ironia i dystans.
Deep Cream Maradona to jak dotąd jej największa rzeźba. Odzwierciedla akt kobiecy na głowie z męską sylwetką.
Nazwa nawiązuje od koloru, w jakim jest pomalowana, oraz od argentyńskiego piłkarza Diego Maradony. Zasadniczo chodzi o lekkość i wyrażoną kolorem zmysłowość połączoną z samczym pierwiastkiem, który zawiera się w użyciu nazwiska piłkarza…I nie tylko. Zresztą najlepsze interpretacje sztuki to te…własne.
Mężczyzna i Kobieta. Adoracja – autorstwa Gustava Vigelanda. To najsłynniejszy norweski rzeźbiarz mocno zainspirowany twórczością Auguste’a Rodina, mówi się, że jest odtwórcą ludzkich emocji. Najbardziej znany jest z instalacji Vigelanda, w parku wypełnionym rzeźbami i płaskorzeźbami, które powstały latach 20. XX wieku.
’Mann og kvinne, Adorasjon’ znajduje się zaraz przy wejściu do parku. Przedstawia napiętą relację między mężczyzną a kobietą. Obydwoje są nadzy, ale ciała nie są idealizowane na wzór greckich posągów. Są uchwycone w trakcie silnego wzruszenia, twarze i sylwetki pełne napięcia, wypełnione strachem, pożądaniem, smutkiem ale też miłością. Ukazany jest cały wachlarz emocji od bólu, cierpienia i rozpaczy do szczęścia czy miłości. W tej parze kochanków widać specyficzną czułość ,delikatność i nierozerwalność.
Święty – Autorem jest znany na całym świecie artysta Paul McCarthy. Jego performance, rzeźby i instalacje słyną z krytyki kultury mainstreamu, społeczeństwa konsumpcyjnego, wyśmiewania autorytetów i wywrotu ukochanych ikon, takich jak Pinokio, Królewna Śnieżka, George W. Bush i Michael Jackson. Poprzez humorystyczne a często niepokojące zmiany w elementach czy detalach zaciera granicę między kulturą wysoką i niską, prezentując tą ciemniejszą stronę amerykańskiego snu.
Wysoka na ponad 6 metrów rzeźba Świętego Mikołaja z czerwonego brązu przedstawia kultowego bożonarodzeniowego Santa Claus. Zabieg i drwina z popularnej ikony, polega na tym, że niegdyś niewinny i przyjazny rodzinie Święty Mikołaj dzisiaj trzyma w dłoni coś, co przypomina być może drzewo a tak naprawdę zabawkę erotyczną. Wszak Mikołaj powinien spełniać wszystkie życzenia – nieprawdaż?
Mimo intensywnego dnia, po krótkiej regeneracji wybraliśmy się wszyscy do centrum, żeby doświadczyć trochę klubowo rozrywkowej atmosfery. Stojąc na stacji kolejki miejskiej o 22.50 miałam wrażenie jakby zbliżała się 20.00. Pisałam już o tym wcześniej, bardzo szczególne jest to wrażenie i organizm też nie pozostaje bez reakcji. Poziom energii jest nadal w trybie dzień i nie ma mowy o znużeniu czy senności. Na dłuższą metę to mógłby być morderczy maraton.
Latem większość klubów i promenada rozrywkowa skupia się wokół Aker Brygge i Synsam. Tu jest też jest nieco inne podejście do imprez. Do pubów tudzież klubów, idzie się często by dobrze spędzić czas, ale niekoniecznie ze znajomymi. Mocno zauważalna jest otwartość w rozmowach i ciekawość drugiego człowieka. Zatem bardzo często część wieczoru można spędzić z przypadkowymi, w trakcie poznanymi, osobami.
Często miejsce, które za dnia było kawiarnią wieczorem zamienia się w bar. Co ciekawe wszystkie w mieście zamykają się o tej samej godzinie – 3.00 nad ranem. Przyznam też, że chyba nigdy wcześniej nie widziałam tak długiej kolejki do wejścia. Nie da się ukryć, że alkohol w Norwegii nie należy do tanich, a piwo podobno jest najdroższe w Europie. Takie wieczorne wyjście to spory drenaż dla kieszeni. Nie mniej warto pobyć tu i poczuć jak bije serca miasta nocą.
Oslo jest skupiskiem wizjonerów i architektów , którzy pracują na rzecz zrównoważonego balansu między naturą i cywilizacją. Wiele miejsc, rzeczy i zjawisk, które tu powstają podkreśla nierozerwalną więź człowieka ze środowiskiem. Od restauracji serwujących żywność ekologiczną, przez sklepy oferujące w sprzedaży produkty organiczne po deweloperów miejskich poszukujących ekologicznych rozwiązań. Wszystko to sprawia że Oslo jest bardzo modern z jednej strony a z drugiej strony priorytetem jest harmonia z otoczeniem. I to jest to, co mnie przyznam urzekło najbardziej.
Plastik, jeżeli występuje, to jest niedostrzegalny, drewno, szkło, kamień i żywa zieleń funkcjonują w idealnej symbiozie a czasami stanowią rozwiązania dla siebie nawzajem. Bardzo dobrze spędza się tam czas, atmosfera tego miejsca udziela się, łatwiej o wyciszenie, odprężenie i ukojenie. Paradoksalnie mimo napiętego grafiku, krótkiego snu i mocno intensywnie spędzanego czasu wróciliśmy wypoczęci i pełni energii.
Z pewnością jeszcze tam wrócimy bo zbyt wiele pozostało nieodkryte i ‘niezobaczone’. Mnóstwo intrygujących i atrakcyjnych miejsc wciąż widnieje na naszej liście. Mam więc nadzieję, że to była tylko pierwsza część wpisu o tym mieście i zamiast go zakończyć zgrabnym podsumowaniem wolę…
’ To be continued’…
A zdjęcie poniżej chyba najlepiej oddaje to co napisałam o symbiozie człowieka ze środowiskiem. Ten uroczy ‘chrupacz ‘ to Rysiek. Wpada kilka razy dziennie po orzeszki. A jak nie ma ich na balkonie to częstuje się z miski w salonie o ile Rafał czy Kasia zostawią otwarte okno…Kurtyna…