Islandia

Dzień 2 i 3 – Akureyri, Godafoss i tajemnicze Mývatn.

Całkiem wcześnie a mimo to wyspani, po przyzwoitym śniadaniu ruszyliśmy dalej. Oprócz oczywiście licznych postojów po drodze pierwszym miejscem docelowym tego dnia było Akureyri. 

Akureyri, stolica północy.

Nazywane „stolica północy” Islandii, to drugie po Reykjaviku najważniejsze miasto w kraju — liczy ok. 20 tys. mieszkańców. Akureyri, położone nad fiordem Eyjafjörður, otoczone jest górami, w odległości  tylko 60 km na południe od koła podbiegunowego.  Natomiast dzięki łagodnemu prądowi zatokowemu ma cieplejszy klimat niż wiele bardziej na południe wysuniętych miast Europy. To ważny port i ośrodek rybołówstwa, handlu oraz  turystyki a także miasto tętniące kulturą, idealne do relaksu jak i aktywnego wypoczynku. 

Urzekająca już  na wjeździe jest sygnalizacja świetlna.  Czerwone światło wyświetla się w kształcie serca. W ten sposób symboliczny sposób mieszkańcy chcą podkreślić swoją gościnność i pozytywną energię miasta. Tutaj też znajduje się najdalej na północ położony ogród botaniczny na świecie — Akureyri Botanical Garden.  Gromadzi rośliny ze wszystkich kontynentów, które udaje się tu uprawiać.

Znany z wielu pocztówek i fotosów tutejszy Kościół Akureyrarkirkja również zasługuje na uwagę. Został zaprojektowany w stylu modernistycznym  przez Guðjóna Samúelssona. Tego samego architekta co słynną Hallgrímskirkję w Reykjaviku).

W sferze kulturalnej też sporo się tutaj dzieje. Działa teatr miejski, opera i żywe centrum „Hof”, które organizuje setki wydarzeń rocznie. 

Z pobliskiego fiordu Eyjafjörður wyruszają rejsy na oglądanie wielorybów. Podobno to jedno z najlepszych miejsc na świecie na takie obserwacje. Piszę niestety podobno, ponieważ mimo iż znajdowało się na naszej liście, niestety, ze względu na czas musieliśmy dokonać pewnych cięć i niestety padło na ‘whale-watching’.

 GodafossWodospad Bogów

Kolejnym punktem na naszej gęsto usianej mapie był Godafoss. Nie najwyższy, nie największy, a jednak hipnotyzujący. Leży tuż przy drodze ok. 35 km na wschód od Akureyri. Jest dobrze widoczny i oznakowany, nie sposób go przegapić.

Szeroki na trzydzieści metrów półokrąg opadającej wody lśni pod niebem niczym płynne srebro. Spienione strugi z hukiem spadają do kamiennego basenu, a w powietrzu unosi się bryza, która osiada na skórze. Kiedy na moment wychodzi słońce, nad kaskadami tańczą delikatne tęcze, a miękkie światło podkreśla każdy kontur skalnych ścian.

Wodospad Goðafoss to nie tylko przyroda — to też opowieść. Zgodnie z sagami, właśnie tutaj, w roku 1000, islandzki wódz Þorgeir Ljósvetningagoði miał rzucić do wody figury dawnych nordyckich bogów, oznajmiając przyjęcie chrześcijaństwa przez Islandię. Od tamtej pory miejsce to nosi nazwę Wodospadu Bogów.

Parking jest bezpłatny, po obu stronach rzeki — na południowym i północnym brzegu. Ścieżki są wyznaczone a kilka łatwych szlaków prowadzi do punktów widokowych bliżej wody. Na krótki spacer i zdjęcia wystarczy 30–45 min, ale warto zarezerwować więcej czasu, by delektować się widokiem.

Myvatnkraina mgieł, pary i marsjańskich krajobrazów


Jadąc ok godzinę za Akureyri tuż przy trasie w oddali widać jak para unosi się z głębi. Czuć powietrze przesycone  zapachem siarki i wilgoci. Mývatn — co znaczy “jezioro much”. Nazwa może niepozorna, ale samo jezioro i okolica to jeden z bardziej kosmicznych i zmysłowych zakątków Islandii.

Lśniące tafle porozrzucane są wśród fantazyjnych skał, kraterów, gorących pól geotermalnych — sceneria jak z filmu science fiction. Mgły nad wodą sprawiają, że spacer wśród nich to jak chodzenie po powierzchni Marsa.

„Mývatn” odnosi się do jeziora i całego rozległego obszaru geotermalnego wokół. A składają się na nią:

Pseudokratery Skútustaðagígar – kręgi ziemi, które wyglądają jak wulkaniczne, ale powstały, gdy lawa trafiła na mokre podłoże.

Pola geotermalne Hverir (Hverarönd) to z kolei gotujące się błota i buchające gejzery pary na nagiej, popękanej i rozgrzanej ziemi. Zapach siarki miesza się z wilgocią a powietrze lepko osiada na skórze.

Krater Hverfjall – monumentalny, niemal idealnie okrągły lej o średnicy 1 km.

Cały obszar nie tylko urzeka widokiem,  działa na wszystkie zmysły. Nieziemski pejzaż, ciepło lawy, chłód wiatru i wilgoć pary splatają się tu w doświadczenia , których nie sposób zapomnieć. To jedno z tych miejsc, gdzie natura odarta z zielonego kostiumu ukazuje swoją pierwotną, surową i zachwycającą postać. 

Krafla – krater, który wciąż żyje


Krafla to jeden z najbardziej fascynujących i surrealistycznych obszarów wulkanicznych na całej Islandii. Leży na północ od jeziora Mývatn — zaledwie kilka minut jazdy i jest częścią aktywnego systemu wulkanicznego o tej samej nazwie. Tu krajobraz przybiera kosmiczne, niemal nierzeczywiste formy. Ziemia wibruje pod stopami a powietrze jest ciężkie od zapachu siarki i ciepła wydobywającego się z wnętrza. To okrągły krater powstały po erupcji wulkanu w 1724 r.  Natomiast nadal jest aktywny. Ostatnia seria miała miejsce w 1975–1984 i znana jest jako “Krafla Fires”. Tutejsza elektrownia geotermalna zaopatruje w prąd dużą część północnej Islandii. Zbiorniki i instalacje są nowoczesne i futurystyczne ale zgrabnie wkomponowane w otoczenie. Widok rur i pary buchającej spod ziemi robi niesamowite wrażenie 

Wnętrze wypełnione turkusowym, mleczno błękitnym jeziorem a wokół leja wiedzie szlak z panoramą na cały krater. Widok z krawędzi jest niesamowicie sensualny i hipnotyzujący: błękit wody kontrastuje z czernią lawy i białymi połaciami śniegu zalegającymi nieregularnie. 

Dettifoss – potęga ukryta w mgle


Już wyjeżdżajac z Myvatn  zauważyliśmy, że słońce zaczyna się chować za gęstymi chmurami. Jednak nie miało to dla nas większego znaczenia ponieważ dzień już był długi i spokojnie mogliśmy jechać dalej. Chwilę później dopadła nas mżawka a na horyzoncie pojawiła się mgła. Z każdym kilometrem coraz gęściej otaczała nas sina otchłań. Szosa wiła się przez krajobraz przesiąknięty ciszą. Wrażenie potęgowały mokre kamienie, przyprószone mchem i śliskie od wilgoci. Droga zdawała się nie mieć końca ani kierunku.  Otulona białą zasłoną, cicha, wilgotna, prawie nierzeczywista. Nie mijał na żaden samochód, było pusto,  niebo i ziemia niemal zlewały się w jedno. Po kilkunastu minutach jazdy wyłonił się parking a na nim dosłownie kilka samochodów. Podobno  jest duży ale widoczność mieliśmy na kilka metrów. Postanowiliśmy zapytać turystów wracających ścieżką jak wygląda sytuacja. Na pytanie czy warto iść i czy cokolwiek widać usłyszeliśmy dobitne: “Absolutnie nic” 

Tak więc wodospad Dettifoss schował się przed nami w gęstej mgle pozostawiając jedynie domysły i zdjęcia na tablicy informacyjnej. Jakby dawał do zrozumienia, że na dzisiaj już dość wrażeń a żeby go podziwiać w pełnej okazałości musimy kiedyś tu wrócić. Tak kończył się kolejny dzień. Kolejnym przystankiem dzisiaj był już tylko camping i nocleg.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *