
Harvard – bohater sam w sobie
Są miejsca, które dobrze się zna się zanim się do nich dotrze. Ileż to razy sam budynek czy cały kampus był bohaterem filmu sam w sobie lub stanowił tło do opowieści. Ile razy bohaterowie filmów z dumą wypinali pierś mówiąc, że są absolwentami Harvardu. Już sama nazwa działa jak magia, trochę prestiżu, trochę dumy, odrobina snobizmu i sporo podziwu.
Tego dnia okazało się, że mam szansę zmaterializować wszystkie wyobrażenia o tym miejscu. Przejść przez bramę, zobaczyć te stare budynki z czerwonej cegły, poczuć zapach wilgotnej trawy i intelektualnego fermentu. Zobaczyć Harvard University na własne oczy, zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
Trochę o historii
Założono go w 1636 roku, zaledwie 16 lat po przypłynięciu Pielgrzymów do Plymouth. Pierwotnie maił służyć do kształcenia duchownych. W tamtym czasie edukacja i religia były nierozerwalnie związane – nie tylko w Nowej Anglii, ale praktycznie wszędzie w świecie zachodnim. W miarę jak kolonie rozwijały się społecznie i intelektualnie, Harvard zaczął poszerzać swoją ofertę edukacyjną. Obok teologii pojawiły się matematyka, astronomia, filozofia, medycyna i prawo.
Z czasem z religijnego seminarium ewoluował do świeckiego, globalnego centrum nauki. W XX wieku uniwersytet stał się w pełni laicką instytucją akademicką. Religię uznano jako przedmiot badań naukowych (teologia, filozofia religii, historia religii), ale nie warunek uczestnictwa w życiu uczelni. Dziś nie jest powiązany z żadną wspólnotą religijną, skupia studentów z całego świata, różnych wyznań, kultur i światopoglądów. Fundamentem edukacji jest pluralizm i wolność myśli jako fundament edukacji. Chociaż na kampusie nadal znajduje się kilka kaplic i domów modlitwy – dla chrześcijan, żydów, muzułmanów i innych – ale ich obecność jest dobrowolna i neutralna.
Harvard dzisiaj
Jest to najstarszy uniwersytet w Stanach Zjednoczonych. Dzisiaj rozciąga się także poza Cambridge. Ma budynki również w Bostonie (szkoły medyczne i zdrowia publicznego) oraz w pobliskim Allston, gdzie powstało nowoczesne centrum innowacji.
Swoją nazwę otrzymał na cześć Johna Harvarda, duchownego i pierwszego donatora.
Choć uczelnia leży w samym sercu Cambridge, w środku panuje zaskakujący spokój. Stare budynki, czerwone mury porośnięte bluszczem, studenci siedzący na trawie z książkami albo laptopami. Wszystko wygląda dokładnie tak, jak w filmach.
Centrum kampusu jest Harvard Yard, zielony plac, otoczony zabytkowymi akademikami, bibliotekami i salami wykładowymi. Chodząc cienistymi alejami można przysiąść na ławce i nieco ukradkiem obserwować życie studentów zmierzających na zajęcia lub dyskutujących na jakiś temat. Chodnikiem biegnie profesor z kawą w ręku, chyba lekko spóźniony na wykład a w bramie nieopodal widać muzyka ulicznego grającego jazz.
Pod jednym z budynków znajduje się posąg Johna Harvarda… który nie jest Johnem Harvardem. Ta najczęściej fotografowana statua na kampusie nie jest w istocie figurą donatora. Nie istniał żaden jego portret, więc jako model pozował anonimowy student. Na dodatek data założenia uczelni i opis na pomniku też są błędne. Dlatego posąg zyskał nazwę „The Statue of Three Lies”.
Z kolei główna biblioteka, Widener Library została ufundowana przez rodzinę Harry’ego Widenera, który zginął na Titanicu. Po katastrofie jego matka przekazała środki pod warunkiem, że żaden przyszły student nie będzie mógł ukończyć studiów bez umiejętności pływania. Ten warunek nigdy nie został nigdzie zapisany i nie ma dowodu na to, że tak było na prawdę, ale długo był przekazywany wsród studentów. Plotka głosi, że przez wiele lat uczelnia naprawdę prowadziła obowiązkowe testy pływackie.
Dzisiaj tutaj znajduje się największy księgozbiór spośród wszystkich uniwersytetów na świecie – ponad 20 milionów książek. Przechowywane są rzadkie manuskrypty, w tym listy Emily Dickinson i pierwsze wydania dzieł Szekspira.
Uczelnia może pochwalić się ponad 160 laureatami Nagrody Nobla i aż 8 prezydentami USA, w tym Johnem F. Kennedym i Barackiem Obamą. Oprócz prezydentów, ukończyli ją też m.in.
– Mark Zuckerberg – choć nie skończył studiów, to właśnie tutaj narodził się Facebook;
– Natalie Portman – aktorka i absolwentka psychologii,
– Bill Gates, Tommy Lee Jones, Matt Damon,
Jest niezwykle trudno się tam dostać. Co roku uniwersytet przyjmuje jedynie ok. 4–5% kandydatów – to jeden z najniższych wskaźników przyjęć na świecie.
Harvard pojawił się w wielu filmach i książkach – m.in. w „Buntownik z wyboru”, „Legalna Blondynka”, „The Social Network”, „Love Story” czy „Piękny umysł” choć akcja tego ostatniego dzieje się też w Princeton.
Tuż za kampusem jest już zupełnie inny klimat – Harvard Square tętni życiem. Są niezależne księgarnie, kawiarnie z domową atmosferą, uliczni performerzy i muzyka z całego świata. Można wpaść na espresso, przysiąść z książką albo po prostu włóczyć się chłonąc atmosferę tego miejsca.
Z przymróżeniem oka
Żeby zdjąć nieco powagi i patosu jaki wywołuje już sama nazwa. Ta śmiertelnie poważna uczelnia ma na swoim koncie trochę mniej poważnych faktów i również czasami zabawne oblicze.
Pierwszym jest Facebook. Tak, powstał właśnie tutaj. Mark Zuckerberg, siedząc w swoim akademiku, stworzył najpierw „Facemash” (rodzaj oceny zdjęć studentek), a potem coś, co miało ułatwić łączenie się ze znajomymi. Dziś ciężko sobie wyobrazić świat bez mediów społecznościowych. A wszystko zaczęło się przy biurku z widokiem na ceglane ściany Harvard Yard.
Z kolei Natalie Portman kiedy studiowała psychologię na Harvardzie znana już była z udziału w „Gwiezdnych wojnach”. W kampusowej bibliotece nie raz próbowała wtopić się w tłum. O ile profesorowie traktowali ją jak zwykłą studentkę, to studenci często próbowali ją zagaić jak to było na planie „Gwiezdnych Wojen?” Odpowiadała wtedy: „Jesteśmy w Harvardzie. Nie pytaj mnie o Jar Jara.”
Najlepszy prank ever wydarzył się również tutaj. W 1982 roku studenci Yale (rywala Harvardu) przemycili pod boiskiem gigantyczny różowy balon, który w trakcie meczu… wystrzelił spod murawy. Tak spektakularnego pranka świat akademicki nie widział nigdy wcześniej ani potem.
Harvard University to nie tylko uczelnia ale rownież symbol elity, naukowych odkryć i intelektualnej dumy. Instytucja, która od wieków kształtuje liderów, wpływa na kulturę, naukę, politykę i gospodarkę, nie tylko w USA. Tutaj przyjeżdżają ludzie z każdego zakątka świata. Studenci i badacze, współpracują z rządami, organizacjami i firmami z całego globu. To miejsce, gdzie Azjata rozmawia z Afrykaninem o przyszłości edukacji w Ameryce Łacińskiej. Może, brzmi trochę niewiarygodnie ale tutaj to codzienność.
Co ważne, to nie tylko elity, to też idea, że ciężką pracą i determinacją można osiągnąć wszystko. Dlatego tylu ludzi z całego świata śni o tym, by chociaż raz przejść się po kampusie, wejść do Widener Library, posłuchać wykładu albo po prostu… poczuć, jak to jest być w miejscu, gdzie „rodzi się przyszłość”.
Jest pełen sprzeczności co sprawia, że staje się bliski i dostępny. Z jednej strony na pierwszy rzut oka wyłania się prestiż i splendor. Z drugiej studenci w dresach, z laptopami, kawą na wynos robią sobie żarty, grają w karty na trawie, śpią w bibliotekach i zamawiają pizzę o 2 w nocy. Świątynia nauki czasami staje się miejscem, gdzie robi się legendarne pranki, gra w frisbee między wykładami albo jest kolebką czegoś co jest w opozycji do wiedzy i kultury wysokiej czyli mediów społecznościowych.
Harvard nie jest i nie stara się być idealny, zgrabnie potrafi łączyć tradycję z innowacją, dyscyplinę z wolnością, elitę z otwartością. I może właśnie to powoduje, że działa jak magnes. Jest nie tylko dla ambitnych, ale i dla tych, którzy kochają miejsca z duszą, dystansem i dobrym humorem.

