
Duck Tour i Marina
Mając niezbyt dużo czasu warto skorzystać z opcji zwiedzania w pigułce czyli rejsu Duck Tour. Z reguły trochę z dystansem podchodzę do tego typu atrakcji, ale kiedy czas jest ograniczony warto pomyśleć o kompaktowej ofercie. Kilkanaście razy w ciagu dnia, z bostońskiej mariny wytacza się ( a to dopiero część atrakcji ) pojazd przypominający kaczkę.
Całe miasto przepełnione jest miejscami o bardzo dużym znaczeniu historycznym i edukacyjnym co nadaje mu nieco patetycznego wyrazu. Duck Tour to mrugnięcie okiem i potraktowanie tematu z lekkim dystansem, ale nadal z poszanowaniem całej spuścizny. Wszystko zaczęło się od pojazdu wojskowego, który przystosowano do jazdy w warunkach miejskich tak aby stał się atrakcją turystyczną. Amfibie to maszyny, które poruszają się zarówno po lądzie, jak i po wodzie – dokładnie tak jak kaczki! Poza tym, że to błyskotliwa metafora, ma też historyczne źródło.
Podczas II wojny światowej Stany Zjednoczone opracowały pojazdy amfibijne oznaczone skrótem DUKW, który był kodem wojskowym:
• D – rok produkcji: 1942
• U – podwozie do pojazdów użytkowych
• K – napęd na wszystkie koła
• W – podwójny układ tylnych osi
Słowo DUKW czytane na głos brzmi trochę jak „duck”, więc tak je potocznie nazwano. A że te maszyny wjeżdżają do wody i pływają, to przydomek został na dobre.
Bostonskie amfibie nadal zachowały swoje pierwotne zastosowanie, jedynie zyskały nową charakteryzację. Są kolorowe a zewnętrzne malunki nawiązują do ich pochodzenia.
Duck tour to bardzo fajna opcja, by poznać Boston z przewodnikiem ale bez zbędnego nadęcia. Pierwsza część wycieczki to jazda po bostońskich ulicach. „Kaczki” poruszają się dość wolno historycznymi uliczkami, między ważnymi budynkami. Czasami zatrzymują się na krótką chwilę przy znaczących miejscach jak np. zielone serce miasta czyli Boston Common lub State House.
Potem, jak gdyby nigdy nic, pojazd zanurza się w wodzie. Z tej perspektywy Boston wygląda zupełnie inaczej. Te same wieżowce i mosty, ale od strony wody, odbijają się w rzece Charles.
Szum rozcinanej tafli i słońce odbijające się od budynków sprawia, że miasto wydaje się spokojniejsze, bardziej przestrzenne. To całkiem inny widok niż z miejskich chodników. Hałas i zgiełk zostają gdzieś z tyłu, rozpościera się zachwycająca panorama błękitu nieba połączonego z soczystą zielenią drzew. Ten obraz przetykany jest strzelistymi srebro lśniącymi drapaczami chmur, które niczym lustra odbijają światło i tworzą rozmyte wzory na wodzie. Między nimi, gdzie nie gdzie wyłaniają się ceglane ślady dawnych czasów. Stare mosty, zabytkowe wieże kościołów, pozostałości portowego życia sprzed dekad.
Na uwagę zasługują przewodnicy, bo to oni sprawiają, że cała wyprawa jest zabawna i zarazem ciekawa. Nie traktują swojej pracy jak nudnej lekcji historii. Są pełni energii, z poczuciem humoru, opowiadają o mieście. Oprócz istotnych faktów przytaczają również anegdoty i zabawne historyjki. Z jednej strony z szacunkiem przypominają o wydarzeniach, które tu miały miejsce. A z drugiej z dystansem ale i polotem czasami drwią lub naśmiewają się z własnych przywar czy stereotypów. Są odpowiednio ubrani i albo snują powieści o Bostonie i amerykańskiej rewolucji, albo żartują i bawią się razem z uczestnikami wycieczki. Na środku rzeki, żeby nieco podkręcić atmosferę, zapraszają chętnych do poprowadzenia łodzi. Muszę przyznać, że pływanie amfibią po bostońskiej Charles robi wrażenie. Będąc za kierownicą dopiero można zdać sobie sprawę jaki to kolos i jakiej techniki wymaga kierowanie taką masą żelastwa. Warto choćby dla tego przeżycia pokusić się na rejs z nimi.
Cała wycieczka trwa trochę ponad półtorej godziny i sprawia, że z jednej strony to kwintesencja miasta w krótkim czasie. Z drugiej znowu to doświadczenie Bostonu w zupełnie nowym, innym wymiarze. Na początku jest pełen energii, gwaru i jazgotu typowego dla dużych aglomeracji, po czym na wodzie, staje się spokojny, daje przestrzeń do refleksji i wytchnienia. Przy okazji z tej wysokości to dobra perspektywa do robienia zdjęć. Nad głowami przechodniów łatwiej jest uchwycić miejsca, które idealnie oddają ducha tych wydarzeń – trochę starego, trochę nowego, ale zawsze z charakterem.
Moim zdaniem warto spróbować tej przejażdżki. To świetna zabawa z odrobiną historii, humoru i trochę bardziej zrelaksowaną atmosferą. Może nie jest najtańsza, koszt od osoby to 51 USD ale mając przewodnika i możliwość oglądania stolicy rewolucji amerykańskiej w różnych ujęciach można przełknąć tę cenę. Warto zwrócić uwagę na miejsca przy zakupie. Są numerowane więc dobrze jest zadbać o to, by mieć je przy oknie. Wtedy zdecydowanie łatwiej o dobre zdjęcia a i wrażenia ogólne są dużo lepsze.
Marina
Ze względu na swoje położenie Boston składa się z wielu portów, marin dla żeglarzy czy właścicieli bajecznie drogich, luksusowych jachtów. To miejsca, które oprócz serwisów stoczniowych i przystani do cumowania łączą w sobie szereg usług, gastronomię a przede wszystkim piękne przestrzenie do spacerów i relaksu nad samą wodą. W mieście znajduje się co najmniej kilka głównych, jak np. Boston Harbor. Po czy te dzielą się na sieć mniejszych doków i przystani w zależności od potrzeb. Właściwie co kilkaset metrów jest miejsce gdzie skupione są łodzie lub jachty albo usługi portowe.
Ze względu na to, że z okolic New England Aquarium wyruszał ‚kaczkowóz’, o którym wspomniałam wcześniej więc przy tej okazji przespacerowałam sie po Fan Pier Marina i Seaport District. To pieszy szlak, gdzie spotykają się futurystyczna architektura, wyjątkowo malownicze widoki na Boston Harbor no i oczywiście bezmiar oceanu.
Z jednej strony panorama portu rozciąga się po horyzont usiana masztami łodzi, czasami rozłożonymi już żaglami a czasami błyszczącymi w słońcu jachtami klasy premium. Z drugiej zaś nowoczesne biurowce ze szkła i stali tworzą dynamiczny pejzaż tego miejsca. Uroku dodawał fakt, że mimo upalnego dnia morska bryza zawiewająca od strony oceanu pozwalała na relaks i ulgę od rozgrzanych ulic i budynków w centrum. Ta okolica to mariaż kultury, sztuki, wyszukanej gastronomii i magii zakupów oraz wypoczynku na świeżym powietrzu. Począwszy od Instytutu Sztuki Współczesnej, oferującego spektakularne wystawy, po przestronne Fan Pier Park, gdzie możesz odpocząć wśród zieleni i podziwiać białe płachty żagli na tle nieskazitelnie niebieskiego nieba.
Na każdym kroku można zaglądnąć czy to do jednej z wielu ekskluzywnych restauracji, czy też mniej wyszukanej tawerny. Bez względu na serwis i ceny, wszystkie te miejsca serwują świeże owoce morza, równie dobre ryby i typowe bostońskie specjały. Jednym z nich jest bez wątpienia Lobster Roll czyli kanapka z homarem. To rodzaj przekąski złożony ze świeżutkiego homara duszonego w maśle z dodatkiem majonezu w lekkiej bułce. Tutaj smakuje niepowtarzalnie, a przy okazji to świetna sposobność by skosztować tego przedniej jakości skorupiaka i nie pójść z torbami. W restauracji to samo danie ale podane przez kelnera potrafi zrujnować portfel. Często w karcie występuje jako luksusowe…na pewno ze względu na cenę. Podobno smażone bądź pieczone filety z dorsza podawane tutaj z maślanym sosem i cytryną też warte są grzechu.
Po przyjemnościach kulinarnych można oddać się rozpuście zakupów. Butiki, małe sklepiki i galerie zachwycają nie tylko unikalnymi produktami ale i i designem. Począwszy od luksusowych marek czy też zwykłych casualowych, przez akcesoria plażowe, ubrania i produkty do uprawiania sportu po lokalne produkty spożywcze. Jest mnóstwo miejsc, gdzie można w przyjemny sposób wydać trochę pieniędzy. Oprócz tego mnóstwo tu mini galerii sztuki, które oferują obrazy, artystyczne rękodzieło, reprodukcje, książki czy inne bibeloty.
Fan Pier i Seaport to przedsmak tego jak bardzo Boston jest zintegrowany z wodą. Jak istotny jest fakt, że to miasto portowe i jak wpływa na jego funkcjonowanie. Niezależnie od tego, czy to tylko krótki spacer, drobny posiłek posiłkiem nad wodą, to warto poświęcić chwilę, by poczuć atmosferę tego tętniącego życiem miejsca ducha jego historii i skosztować tego co ocean ma do zaoferowania.

