Kto zna miasto bardziej rozrywkowe niż Lwów?
Z pozoru pytanie może brzmieć trochę zaczepnie – Kto zna miasto bardziej rozrywkowe niż Lwów? Ale po spędzeniu kilku dni spokojnie podejmuję wyzwanie. Czy ktoś może obalić tą tezę? Czy zna lub wie o innym nagromadzeniu miejsc z takim pomysłem i charakterem, i to w promieniu kilku kilometrów? Moim zdaniem będzie trudno…
Nie sposób ogarnąć i odwiedzić wszystkich lwowskich teatrów, muzeów, świątyń, ważnych budowli ulic i uliczek oraz ciekawych miejsc związanych z historią i kulturą tego miasta. Podejrzewam, że nawet mając kilka tygodni do dyspozycji, nie mówiąc o kilku dniach. Poza tym organizm turysty- nie może być karmiony tylko wrażeniami, pięknem i emocjami. Musi też jeść i pić, a będąc we Lwowie, nie tylko musi, ale chce, pożąda i nie może przestać… To co oferuje miasto w odniesieniu do spożywania i używania przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Nie znam drugiego takiego miejsca, które miało by do zaoferowania tyle różnorodnych knajp, barów, restauracji, kawiarni czy tym pokrewnych o każdej porze dnia i posiłku
W Lwowie prawie nie znajdziemy kawiarni podających kiepską lurę w papierowych kubkach. Tam picie kawy jest rytuałem. Kawa i kawiarnie to wizytówka miasta. Pierwsze otwierali tam już Ormianie. Jednym z oryginalnych, rzadko spotykanych sposobów jest przygotowywanie kawy w turkach. Są to miedziane pojemniczki z drewnianą rączką, wsypuje się kawę do środka, zalewa wodą i gotuje w gorącym piasku, często na oczach gości. Szczególnym rodzajem, przyrządzanej po ormiańsku, jest przygotowanie w turku karmelu wsypując cukier i podgrzewając aż do karmelizacji. Potem w osobnym naczyniu podgrzewany jest koniak a kiedy jest gorący – podpalany. Potem wlewa się gorący koniak do karmelu i na końcu całą miksturę zalewa kawą… Poza miejscami, gdzie przygotowywanie jest rytuałem i otrzymujemy ją czarna jak
piekło i słodką jak miłość, są też urocze kioski. W centrum i w jego obrębie można je znaleźć na każdym prawie rogu, to mimo, ze w papierowych kubkach, podawana tam kawa jest nadal smaczna i pachnąca.
Część restauracji nie jest oznaczonych na mapie ( google też ) lub nie ma szyldu. Trzeba wiedzieć, że istnieje, pytać lokalesów albo zainteresować się kiedy pod bramą stoi kolejka czy większa grupa osób.
Śniadania, kawa i coś jeszcze…
Zacznijmy od śniadań. To co zaskakujące i przywołuje ukraińskie tradycje to fakt, że w każdym miejscu, w którym jedliśmy zestaw śniadaniowy zawierał kieliszek prosceo lub szampana. A bardziej wyszukane miejsca serwują kieliszek wódki – do śniadania !
Najsłynniejszą, zarówno jeżeli chodzi o historię jak i wśród turystów jest oczywiście:
Restauracja Baczewskich (ul. Szewska 8 )
Przyznam, że nigdy dotąd nie stałam w kolejce tak długiej i tak długo. Dodam, że weszliśmy dopiero za trzecim podejściem kiedy do całkiem już niemałej grupy stojących dołączyliśmy o 7.30 rano. A to wszystko w listopadowy weekend podczas Covidu. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić co dzieje się w sezonie… Niestety nie można zrobić rezerwacji na śniadanie. Miłym gestem ze strony restauracji był fakt, że co jakiś czas wychodził kelner z olbrzymią tacą, z której proponował zmarzniętym kolejkowiczom gorącą kawę, herbatę lub kakao.
Restauracja znana przede wszystkim z wystawnych śniadań przy muzyce fortepianowej na żywo, wytwornego bufetu i eleganckiej obsługi. Obecnie zarządzana jest przez Grupę Kumpel i odwołuje się do tradycji słynnej rodziny polskich przemysłowców ze Lwowa – właścicieli marki J.A. Baczewski. Byli oni założycielami jednej z pierwszych na świecie fabryk wódki w 1782 roku eksportowanej ze Lwowa na cały świat. We wnętrzu restauracji znajduje się wiele pamiątek po znanej firmie i fabryce zniszczonej podczas II wojny światowej – stare butelki, plakaty czy reklamy.
Śniadania podawane są w oszklonej oranżerii w całości pokrytej zielenią. Dodatkowego uroku dodają białe klatki z papugami czy śpiewającymi kanarkami. Wnętrze jest niesamowicie ekskluzywne, z dbałością o każdy szczegół. Stoły przykryte są haftowanymi obrusami, sztućce zawinięte w koronkowe serwetki, krzesła wyściełane aksamitem a obsługa bardzo grzeczna i pomocna. Serwowane jest w formie bufetu. Cuda i cudeńka są tam podawane, malutkie tartinki na zyliard sposobów z kawiorem włącznie, pasty o tak osobliwym smaku, że czasem trudno się domyślić co jest w składzie, omlety, pieczone warzywa, typowe ukraińskie sery i wędliny podawane na zimno lub ciepło oraz mnóstwo innych eleganckich przekąsek. Mnie najbardziej zaskoczyła pasta z twarogu, formowana w małe kostki, nieznacznie słodka z miętą, bakaliami otoczona w sezamowym ziarnie i marynowana w koniaku…no coś takiego…
Osobną witrynę w drugiej części sali zajmują słodycze i desery. Kawa i herbata nalewane z miedzianych termosów, kompoty i woda są w cenie. Jak również wcześniej już wspomniany kieliszek szampana lub wódki. Dodatkowo płatna jest kawa z ekspresu. Całość kosztuje 169 UAH i jak na to co otrzymujemy cena jest zupełnie nieadekwatna.
Już chwilę po wejściu cała oprawa i atmosfera miejsca od razu przenoszą w czasie i tylko czekać aż do dźwięków fortepianu Hanka Ordonówna zaintonuje tęskną piosenkę o miłości a w drzwiach pojawi się Jan Kasprowicz, który z Boyem-Żeleńskim wpadł na poranną wódeczkę i coś do przegryzienia. Są tak zajęci rozmową o tym co ten Tuwim wczoraj nawyprawiał, nawet nie dostrzegają, że ludzie przy stolikach…jakoś tak dziwnie ubrani…dżinsy, swetry? Toż to nie przystoi do restoranta…
Wychodząc można zaglądnąć do sklepiku oferującego do sprzedaży kolekcję wódek, naparów, nalewek i likierów własnej produkcji Baczewskich, dżemy, konfitury, lokalne sery, marynaty i pamiątki.
Grand Cafe Leopolis ( Rynek 1 )
Kawiarnia jest w samym centrum Lwowa, odwiedzana przez liczne grupy turystów. Oferuje kilka bardzo przestronnych sal, miejsca na pewno nie zabraknie, oraz piękny widok na lwowski Rynek. Menu śniadaniowe nie jest może zbyt bogate jeżeli chodzi o kartę, dostępne są 3 zestawy – z łososiem, bekonem lub dla wegetarian – z awkoado. Ale to co otrzymujemy po zamówieniu odbiera mowę. Dostajemy coś w rodzaju stelaża, na którym kaskadowo ułożone są trzy talerze. Największy z daniem głównym, środkowy z tostem i pastą serową lub pasztetem oraz górny z dodatkową grzanką i kolejną pastą.
Wszystko jest cudnie dekorowane, misternie ułożone i podane. Takie małe dzieła sztuki kulinarnej. Zestaw z awokado podawany jest z kawiorem i mnóstwem zielonych dodatków a podstawą każdego z nich jest jajko w koszulce. Do tego do wyboru kieliszek prosceco lub lemoniada. Gdyby nie to, że rano żołądek upomina się o swoje to można by patrzeć na to i patrzeć i tylko patrzeć…
Cena zestawu śniadaniowego – 159 UAH
Poza śniadaniami kawiarnia serwuje ciasta i desery. Witryna przy wejściu przyprawia o zawrót głowy, ogromną potrzebę spróbowania każdego i to natychmiast. Główną pozycją w menu jest najlepszy i najświeższy deser na świecie o nazwie „Leopolis”. Uwaga – może uzależniać !!! Cały proces przygotowania deseru trwa dokładnie 12 godzin, a potem jest w sprzedaży nie dłużej niż 12 godzin. Każde ciasto jest wpisywane do specjalnej Księgi Tortów, gdzie otrzymuje swój osobisty numer. Podawane jest adekwatnie do rangi, na wytwornym talerzu, przykryte szklanym kloszem. Kelner najpierw opowiada o jego historii oraz przygotowaniu i podaje metryczkę ( jak już wspomniałam, każdy ma swoją z kolejnym numerem ). Po czym odkrywa talerz, polewa ciasto waniliowym sosem… a potem to już tylko błogość i nirwana…
Oprócz specjalnego deseru są tu również ciasta francuskie typowe dla lwowskich restauracji z okresu austro-węgierskiego. Nic nie jest zwyczajne, warto skosztować też tutejszych serników czy bezy.
Na ścianach Grand Cafe Leopolis znajduje się 700 zdjęć przedstawiających ważne momenty z historii miasta, sceny z życia miasta i jego mieszkańców oraz jak się zmieniało na przestrzeni lat.
Kawiarnia Atlas ( Rynek 45 )
Kawiarnia nie tak widowiskowa jak poprzednie, ale bardzo przyjemna. Wnętrze stylowe, sala w głębi może jest nieco za ciemna, ale śniadania serwuje również bardzo smaczne. Podobnie jak w Leopolis, w menu są zestawy – bardzo różnorodne i bogate w składniki, podawane w nietuzinkowy sposó. Dostępne są też śniadania na słodko. Oczywiście jak wszędzie do każdego serwowane jest proseco.
Kiedy mijała śniadaniowa pora zaopatrzeni w potężną dawkę energii z ochotą ruszaliśmy w głąb miasta. Pogoda potraktowała nas równie gościnnie jak sam Lwów i słońce towarzyszyło nam od rana do popołudnia. Natomiast jednocyfrowa temperatura czasami o sobie przypominała. Na takie sytuacje idealna okazywała się:
Pijana Wiśnia
To charakterystyczne miejsca na Rynku lub budki w jego okolicy gdzie podawana jest wiśniówka. Ale zupełnie inna niż ta, którą znamy z polskich butelek. Jest słabsza i nie tak ciężka jak rodzime ‘cherry cordial’. Właściwie to taki kompot z wiśni tyle, że z prądem. Podawana jest na wynos w kubeczkach w dwóch dostępnych pojemnościach 150 i 200 ml. a w każdym oprócz napoju znajdziemy od kilku do kilkunastu owoców. Można zamówić na zimno i na ciepło. Trunek ma ok 17,5-18% jest wytwarzany w oparciu o tradycyjną recepturę Halychyny, składa się w wyselekcjonowanych wiśni i destylatu. W chłodny dzień taki wzmocniony ‘kompot’ doskonale rozgrzewa, dodaje energii i animuszu.
Manufaktura Kawy (Rynek 10)
To jedno z najbardziej charakterystycznych miejsc we Lwowie. Od progu od razu uderza cudowny zapach kawy. Wnętrza i wystrój dopełniają klimat tego miejsca. W podziemiach znajduje się kopalnia, gdzie wydobywana jest kawa, a na górze świeżo wypalana. Kopalnia? Owszem, tak twierdzą twórcy tego miejsca i kawę wydobywają pod ziemią. Tam również ustawione są stoliki, można i pod ziemią skosztować tej świeżo wydobytej.
Cała kawiarnia jest dość spora i co rusz napotyka się ciekawe dekoracje. Zaraz przy wejściu wita nas obezwładniający zapach i olbrzymie żarno, które mieli kawę. Idąc do patio mijamy ścianę „zbudowaną” z książek”, a sufit gdzie nie gdzie zdobią filiżanki. Natomiast samo patio jest inspirowane kawiarniami z lat 20-tych – stylowe stoliki, mnóstwo żywej zieleni i plakaty z epoki modernizmu. Wychodząc z kolei mijamy plakaty reklamowe z tego okresu. Warto zaszaleć i oprócz tej klasycznej spróbować czegoś innego, mocniejszego np. kawę z czarnym rumem, lub ichniej wersji kawy po irlandzku. Wyrażenie „niebo w gębie” nawet w połowie nie oddaje tego niepowtarzalnego smaku. Do tego oczywiście spory wybór ciast i deserów. Jest możliwość kupienia świeżo zmielonej mieszanki kaw różnych gatunków oraz całej gamy akcesoriów do jej przygotowania. Do tego różne książki, bibeloty i pamiątki z Ukrainy.
Piwo
Już wiemy, że Lwów znany jest z aromatycznej kawy, wystawnych śniadań i pysznych deserów, tym czasem piwo tutaj też smakuje wyjątkowo.
Tradycja piwowarstwa we Lwowie sięga początków XV w. Wtedy to wydano pierwszą udokumentowaną kartę browaru. Pracować w nim mogli tylko żonaci mężczyźni ( hm, ciekawa reguła ), po ukończeniu specjalnego, dwuletniego szkolenia.
W tym czasie do rozwoju produkcji przyczyniały się głównie klasztory. Mnisi poszukiwali starych receptur, doskonalili je i tworzyli nowe. W późniejszym czasie hrabia St. Potocki przyznał zakonowi jezuitów prawo do budowy browaru na przedmieściach Lwowa aby „warzyć piwo i być dobrym”. Jedna z legend mówi, że władze miasta surowo zabraniały produkcji piwa w złym gatunku. Kiedy nieuczciwy browarnik, który nie przestrzegał receptury został nakryty, przywiązywany był do znajdującego się przed ratuszem ‘słupa wstydu”
W 1715 r. we Lwowie a dokładnie w Kleparowie pojawił się pierwszy browar warzący piwo na skalę przemysłową. Szybko zyskał popularność, nawet, w Europie, ze względu na niedoścignioną jakość i stał się pierwszym browarem w całym imperium austro-węgierskim.
Lwowski trunek był też bardzo popularny w czasach ZSRR. Nie raz gościł na stołach kierownictwa i włodarzy wyższego szczebla oraz podawany gościom zagranicznym. Po rozpadzie Związku Radzieckiego firma miała wiele problemów z powodu przestarzałego i wadliwego sprzętu, trzeba było więc szukać prywatnych inwestorów, by postawić produkcję „na nogi”.
Teatr piwa Pravda ( Rynek 32 )
Teatr Piwa jest prawdopodobnie najpopularniejszym miejscem ze względu na dobrą lokalizację w samym sercu miasta. Mieści się w kamienicy Zippera, słynnego kupca z przełomu XIX i XX w. Przed II wojną światową działał tu sklep jubilerski, potem dom handlowy, a po latach 50-tych Centralny Dom Towarowy. Szczególną cechą tego miejsca jest prawdziwe piwo rzemieślnicze różnych odmian z kombinacją najbardziej nieoczekiwanych smaków. Browar stosuje technologię podwójnej fermentacji do butelkowania piwa. Gdy piwo się uwarzy i dojrzeje, rozlewane je do butelek. Po czym dodawany cukier i drożdże, dzięki czemu piwo jest naturalnie nasycane dwutlenkiem węgla. Powtórna fermentacja następuje już w zamkniętej butelce. Decyzję o gotowości każdej partii piwa podejmuje piwowar, osobiście degustując napój.
W Weekendy odbywają się tu głośne koncerty, browar ma własną orkiestrę dętą o zaskakującej nazwie PRAVDA. Kuchnia też wygląda na smaczną, kucharze sami przygotowują dania w otwartej przestrzeni na oczach gości. Na miejscu można kupić różne gatunki piwa, a niektóre dodatkowo mają wyjątkowe etykiety.
Browar Lvivarnya (Kleparowska 18)
Jest jedynym nowoczesnym muzeum na Ukrainie poświęconym piwowarstwu. Znajduje się na terenie Browaru Lwowskiego i zajmuje powierzchnię 600 metrów kwadratowych! Tu można poznać szczegółową historię rozwoju piwa, skąd się wzięło i sposób jego warzenia. To ciekawe i multimedialne muzeum poświęcone całej historii złotego trunku. Można też zobaczyć jak wyglądały stare polskie reklamy i skosztować lokalnych smaków. Uwaga, nie ma tu baru ani restauracji, więc lepiej nie przychodzić z pustym żołądkiem. Co prawda degustacja piwa jest jak najbardziej możliwa, ale do przegryzienia są tylko chipsy i krakersy.
Wstęp: 60 UAH.
Restauracje…ale jakie…
Arsenał Ribs (Pidwalna 5)
Restauracja znajduje się w podziemiach historycznego muzeum Arsenał i serwuje chyba najwięcej żeberek na świecie a już na pewno w mieście. Przyrządzane są na stanowiskach na oczach gości. Twórcy pomysłu kazali zaprojektować specjalne stalowe obręcze grilowe, które umożliwiają przyrządzanie ich na otwartym ogniu, aby były chrupiące i miały wędzony smak.
Rebernia to restauracja, w której nie ma zastawy stołowej i wszyscy jedzą rękami. Obrusy są z szarego papieru, a podczas składania zamówienia kelner rysuje markerem naczynia i sztućce. Do tego każdy otrzymuje ogromny papierowy fartuch.
Brudne i tłuste ręce? O tym też pomyśleli, co kilka metrów na słupach umieszczone są stylowe umywalki i mydło, nie trzeba więc nigdzie biegać, żeby umyć ręce
No i oczywiście nie ma wejścia w krawatach. Ale jeśli ktoś się uprze, jego krawat zostaje publicznie odcięty i dodany do pokaźnej już kolekcji.
Wnętrze urządzone jest w ciekawym, średniowiecznym stylu, nie bez powodu każdy kelner ma przypięty do pasa niemały całkiem toporek, a narzędzi do polowania i oprawiania zwierzyny jest pod dostatkiem.
Jak wiele we Lwowie, Arsenał to miejsce, do którego często ustawiają się bardzo długie kolejki. Ale nie należy się tym zrażać, wnętrze jest olbrzymie i wszystko bardzo sprawnie się odbywa. W końcu ile można zjeść żeberek?…
Meat And Justice (Wałowa 20)
Legenda mówi, że kat był pierwszym pracownikiem miejskim we Lwowie. Był osobą publiczną i oczywiście poważaną. Jeśli kat gdzieś przepadł, osoba z wyrokiem była oszczędzana. Oprócz egzekucji i tortur oprawca miał też sporo innych obowiązków – wywóz śmieci czy ochronę prostytutek miejskich. Kiedy nastało państwo konstytucyjne, kat musiał poszukać innej roboty i otworzył własną restaurację – mięsną… No bo kto jak nie kat jest największym ekspertem od mięsa?
Tak więc motywem przewodnim są tortury. Na środku jest olbrzymia klatka, do której zamykani są niesforni goście. Stoły są masywne siedzi się na katowskich pieńkach i pozostaje już tylko jedzenie… A na mięsie znają się tu jak rzadko kiedy. Warto to przyjść by skosztować doskonale grillowanych steków , szaszłyków i cielęciny. Do tego chleb lub ziemniaki, również z grilla i smaczne piwo. Niestety nie jest to miejsce dla wegetarian – ono mięsem stoi i już!
Trudno mi powiedzieć z jaką częstotliwością, ale bywa tak, że rozzłoszczony kat postanawia dać upust frustracji…gasną światła, głośna muzyka odzwierciedla stan duszy oprawcy a ten szuka po sali swojej ofiary. Jak upoluje to sadza na fotelu tortur albo przynajmniej obiecuje męki piekielne… W przypływie szału zamiast żywej ofiary ciosa drewniane kołki. No a z nerwów człowiek natychmiast robi się głodny…
Oczywiście i tutaj trzeba swoje odstać w kolejce i zastanowić się czy faktycznie chcemy tam wejść bo już przy drzwiach stoi pomocnik właściciela i fakt, że się nie uśmiecha to najmilszy atrybut jego aparycji…
Kryjówka (…?… )
Jakby było mało dotychczas to zabawa z Lwowską gastronomią dopiero się zaczyna. I tym razem o jedzeniu będzie najmniej. Przy Rynku jest miejsce, które nazywa się „Kryjówka”. Nazwa już wiele sugeruje, np. to, że nie ma szyldu ani adresu. Trzeba zapytać jakiegoś lokalesa, którędy do kryjówki i jakie jest hasło? Tak hasło. Bez tego nie ma wejścia. A nie zawsze jest takie samo, więc fakt, że o nim tu napiszę o niczym nie przesądza. Można też rozglądając się po Rynku pójść tam gdzie stoi spora grupka ludzi – miejsce to jest bowiem bardzo popularne i każdy kto przyjeżdża do Lwowa chce tam być.
Najpierw wchodzi się do długiej, ciemnej bramy, całkiem obskurnej i całkiem odrapanej. Na końcu są drewniane drzwi… i już. No nic, to trzeba zapukać.
Po chwili otwiera się malutkie okienko i najpierw ukazuje się lufa karabinu a za nią pytanie: HASLO?
I tu trzeba powiedzieć to, które się zna. Naszym było „Chwała Ukrainie”, ale jak już wspomniałam, nie zawsze to właśnie działa. Po otwarciu drzwi, wchodzimy do małego kamerlika, który jest jakby przedsionkiem bunkru i każdy od ukraińskiego partyzanta z żołnierskiej menażki dostaje kielich bimbru do wypicia. Zastrzeżenie jest takie, że w tym miejscu nie wolno robić zdjęć. Dalej prowadzą strzałki i wchodzimy do regularnego bunkru, który, jak słyszymy, jest ostatnią istniejącą kryjówką banderowców. Przed zaprowadzeniem do stolika jeszcze raz pytają nas o hasło i dostajemy miejsce. Właściciele i pomysłodawcy zadbali o każdy szczegół, na półkach są granaty, radiostacja, telefony polowe, plakaty z odezwami i mnóstwo militarnych gadżetów. Również zabawy z bronią w „Kryjówce” uchodzą płazem.
Zarówno potrawy jak i napitki są podawane w odpowiednich naczyniach – stalowym kubku, menażce, kawałku deski czy aluminiowej misce.
Jedzenie to typowe dania kuchni ukraińskiej, całkiem smaczne, ale szczerze mówiąc ono jest tutaj sprawą drugorzędną. Można również zamówić kolejkę okopowego bimbru, ale ostrzegam, dla odważnych i większej grupy. W odpowiednio wyżłobionej desce dostajemy dziesięć kielonów wypełnionych kombinacjami smakowymi bimbru. Jest głównie słodko i szybko idzie w pęciny…
Dla tych, którzy będą komentować doszukując się poprawności politycznej – owszem dla Polaków banderowcy nie kojarzą się dobrze, nadal żywa jest pamięć o morderczych bandach UPA na wschodzie Polski. Nie mniej kierownictwo restauracji podkreśla, że „Kryjówka” upamiętnia wysiłek ukraińskich partyzantów w walce z niemieckim najeźdźcą. O walkach z Polakami menedżerowie lokalu nie wspominają…
Pretty High Kitchen ( Rynek 14 )
Pod tym numerem znajduje się dość szczególna restauracja. Trudno będzie o nie napisać i myślę, że najbardziej jej klimat oddadzą zdjęcia. Jest na poły kosmiczna, bardzo muzyczna i bardzo fancy. We wnętrzu ciekawie prezentuje się otwarta kuchnia wyposażona w wyszukany sprzęt. Nieustannie krzątają się tam kucharze i można oglądać przygotowanie dania właściwie od podstaw. Dodatkowo musi być doskonale skonstruowany system nawiewów i wyciągów, bo pomimo smażenia, pieczenia i przygotowywania dość aromatycznych potraw, do stolików nie dociera żaden zapach.
Wnętrze spowite jest ciepłym światłem i stylowymi dekoracjami, mnóstwo motywów muzycznych i literackich. Jest bardzo nowocześnie, eklektycznie i wyjątkowo. Dodatkowym bonusem jest patio na dachu, pod gołym niebem, ale jakże ciekawie pomyślane. Pierwsze wrażenie po wejściu jakie się nasuwa to szklane iglo – stoliki są przykryte przeźroczystymi kopułami osłonięte na wypadek deszczu. Widok niesamowity – światła latarni i innych budynków załamują się na ściankach tworząc istną grę kiedy wiatr lekko porusza folią. Restauracja wbrew pozorom nie jest tak droga, jak sugeruje wnętrze. W menu nie ma menu, informacje o tym co jest w danej chwili dostępne przekazuje kelner. My nie mieliśmy okazji spróbować jak smakuje to miejsce, była to już tego dnia kolejna restauracja i żołądki zamknęły się przed jedzeniem na kłódkę. Poprzestaliśmy na napojach ułatwiających trawienie…
Pierogi Mamusi ( Mykoly Lysenka 11 )
Poza tymi rozrywkowymi, genialnymi w pomyśle miejscami postanowiliśmy skosztować ukraińskiej kuchni z dala od blasku lamp i kolorowych dekoracji. Za to prawdziwej, takiej gdzie chodzą jeść lokalni Lwowianie. Z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, że gdybyśmy tam nie dotarli, wizyta w tym mieście była by niepełna.
Oprócz tradycyjnych pierogów podawanych i na słodko, z mięsem i ciekawymi mieszankami farszu serwują oczywiście barszcz ukraiński, karpia zapiekanego w śmietanie, golonkę, placki ziemniaczane, oraz dania sięgające w głąb tradycji kozackiej czy kuchni stepowej:
Chanakhi – gulasz z jagnięciny, baraniny lub wołowiny z pomidorami, bakłażanami, ziemniakami, zielenią i czosnkiem.
Banusz – ukraińskie danie przygotowywane z kaszy kukurydzianej gotowanej ze śmietaną. Dodatkowo danie okraszone jest skwarkami i podawane z bryndzą .
Kulisz – kozackie danie którego podstawą jest proso lub owies odpowiednio sparzone, tłuste mięso – najczęściej słonina i warzywa – marchew, pietruszka, ziemniaki.
Dodatkowo można jako przystawkę zamówić porcję wędzonej słoniny, odpowiednio przyprawionej i podanej z kiszonym ogórkiem. O matko i córko – jak to smakuje !!! kawałek dobrego chleba i odrobina słoniny – nie do uwierzenia, że to może być tak dobre… i to mówię ja, która owszem mięso jada, ale raczej rzadko i tylko wybrane gatunki…ale żeby słonina??? No cóż, co tradycja to tradycja
Każde z nas zamówiło co innego, żeby skosztować jak najwięcej, natomiast jeżeli o mnie chodzi, nie byłam zbyt głodna więc poprosiłam o pozycję w menu: zestaw kiszonek… i tu mój świat się zawalił już na amen, myśląc wcześniej, że tej słoniny nic nie przebije. Dostałam michę wszystkiego co rośnie i daje się ukisić. Smak, tych warzyw nie do zapomnienia – odpowiednio kwaśne i słone, jędrne, sprężyste, chrupały tak, że było słychać po drugiej stronie ulicy. Następnym razem jak będę we Lwowie zabiorę stamtąd na wynos ze dwa wiadra… na pewno !
Pozostałe dania równie smaczne i wyważone. Największym ryzykiem były pierogi z wątróbką, ale okazało się, że i tego nie potrafią spartaczyć.
A na koniec informacja, która dobije już każdego – za dwa dania główne, kiszonki, słoninę i dwa piwa zapłaciliśmy 220 UAH – czyli 38 zł…naprawdę???
Korki i okruchy (Lesi Ukrainky 27)
Nazwa nawiązuje do resztek, które pozostają po każdym posiłku. W 2019 r. restauracja została uznana za najlepszy lokal według magazynu „New Time” i znalazła się na liście top-100. Kolejki do lokalu zaczynają się tu zbierać o 9 rano na obfite śniadanie z winem i ostrygami, a wieczorem kontynuują kulinarną ucztę. Jest tu także piekarnia i sklep z lokalnymi przysmakami. Najczęściej trzeba mieć zarezerwowane miejsce, ponieważ trudno tu wchodząc z ulicy dostać wolny stolik.
Lampa Naftowa (Virmenska 20)
Lwów słynie z wielu wynalazków: niektóre z nich były niewielkie, ale są też takie, które zapoczątkowały nową erę dla całego świata. To tu właśnie świat otrzymał lampę gazową, która później stała się znana jako „wiedeńska”. W 1853 r wynaleźli ją miejscowi aptekarze Jan Zech i Ignacy Łukasiewicz.
To poniekąd restauracja-muzem. Pomysłodawcy odtworzyli wszystkie etapy produkcji i destylacji ropy. Tutaj też znajduje się kopia jednej z pierwszych lamp naftowych oraz lampy stołowe cesarza Franciszka Józefa i Giuseppe Garibaldiego. Obok wejścia można zrobić zdjęcie przy pomniku Jana Zega. W pubie znajduje się jedna z największych kolekcji lamp gazowych w Europie, liczy 528 egzemplarzy. Wyjątkową atmosferę lokalu dopełniają eksplozje, błyski i zapach gazu. Do wnętrza prowadzi przewodnik z zapaloną latarnią – przez piwnicę ale najpierw upewnia się czy jest zielone światło.
Najczęstszym wyborem w tym miejscu jest zestaw 10 kolorowych shot’ów w próbówkach- tzw. chemiczny eksperyment. Z resztą z wyjątkiem herbaty i kawy, wszystkie napoje podawane są tu w menzurkach. Najlepsze miejsce jest na samej górze restauracji ze względu na bardzo ciekawą panoramę, ciekawy jest też sposób otrzymania rachunku. Małe show, które warto zobaczyć.
Tak, to wszystko udało nam się odwiedzić, zobaczyć, spróbować, przeżyć w ciągu niespełna czterech dni. Czasami się zastanawiam, kiedy spaliśmy i czy w ogóle? Co do zabytków i miejsc historycznych to nawet nie próbuję wyliczyć gdzie jeszcze nie byliśmy, a chcieliśmy. Jeżeli chodzi o gastronomię i rozrywkę to również to niewielka część tego co Lwów ma do zaoferowania. Jest kawiarnia, gdzie głównymi bohaterami są koty. ‘Najdroższa Restauracja w Galicji’, ma swoją tajemnicę, jak spędzić tam wieczór i nie dostać zawału. Jest też cudna restauracja z obezwładniającą panoramą na Operę i stare miasto… Poniżej jeszcze kilka miejsc lub witryn, które zachęcają do wejścia
Nie wspomnę już o kilku innych ciekawych sklepach, których tu też nie brakuje. We Lwowie jest Fabryka pierników – sklepik, który sprzedaje głównie takie właśnie miodowo-korzenne wypieki jak te, niegdyś przynoszone do domu z jarmarku.
Jest również Malinowy sklep i kawiarnia, dla tych, którzy lubią wszelką różnorodność smakołyków z malin. Trzeba tam zarówno spróbować jak i kupić dżemy, galaretki, kompoty i czekolada – oczywiście wszystko z malin lub malinami.
Można wybrać się na Bazar Krakowski Rynek, który zlokalizowany jest na Kleparowie przy ulicy Bazarnej 11. A kupić tu da się niemalże wszystko od rękodzieła po sprzęt wędkarski.
Z kolei Sklep z kosmetykami Apothecary przy ul. Kopernika 1 oferuje ręcznie robione kosmetyki, a jego wystrój nawiązuje do starej apteki.
Pozostawiam bez odpowiedzi pytanie zadane na początku, bo chyba jest oczywista. Już teraz wiemy, że to nie były ostatnie kroki. które tam postawiliśmy i ostatnie chwile, które tam spędziliśmy. Następnym razem może przekonamy się jak kwitnie to miasto i jaki jest odcień zieleni?