Europa

Dzień 12-15 – czyli rybka lubi pływać, boski czilałt na greckich plażach i co pokazał termometr…

Podobno „Rybka lubi pływać” a że połowa naszego teamu to rybka więc nie mogło się obyć bez wizyty na greckich plażach.

Pierwszy punkt przystankowy to Keramoti – niewielka miejscowość tuż obok lotniska w Kavali. Dotarliśmy  tam niedzielnym popołudniem  licząc na boski czilałt w przyplażowych barach. I to był wybór idealny.

Czy za sprawą tegorocznych zawirowań czy faktu, że to głównie port przewożący pasażerów na Thassos, ale miasteczko przywitało nas bardzo skąpą ilością turystów, szerokimi plażami, ciszą i absolutnym spokojem. Właściwie to istnieje chyba głównie za sprawą przystani promowej, bo jego liczebność stanowi niespełna 1500 mieszkańców.  Jak to w Grecji, wszystko leniwie, powoli i bez większego napięcia, tutaj dawało się odczuć w dwójnasób.

Plaże na tej części wybrzeża, są na prawdę cudowne, szerokie idealne do leżenia i spacerowania, ciągną się czasami kilka kilometrów. Zalegaliśmy sobie na leżaczkach, leniwie popijając zimne piwo, spoglądaliśmy na Thassos, które zdawało się być na odległość kilkudziesięciu metrów. W rzeczywistości jest niewiele więcej bo raptem 13 km czyli jakieś 30 minut promem. Popatrzyliśmy na siebie i w tej samej chwili padło stwierdzenie. „NIE, nie płyniemy” jak cudowna i nierzeczywista jest ta wyspa, jaki kolor ma piasek i przejrzysta jest woda – nie płyniemy. Zostajemy na plaży, pijemy wino wieczorem i jemy ryby. Po ilości wrażeń z poprzednich dni odpuściliśmy wszystko.

Na nocleg wybraliśmy bardzo przyjemny apartament, nieco na uboczu, za to bardzo blisko do plaży. Spaliśmy TUTAJ i szczerze polecamy to miejsce. Bardzo czyste, wygodne i przestronne a w dodatku prowadzą je bardzo mili ludzie. Chętni do pomocy i gościnni. Jednego popołudnia właściciel jadąc samochodem zobaczył nas idących chodnikiem i od razu zaprosił, proponując podwózkę. Innym razem, kiedy spotkaliśmy go w kawiarni, przywitał się i przedstawił nas właścicielowi. Ten z kolei w ramach gościny poczęstował ciastem.

Dwa dni później, żeby znaleźć się nieco bliżej kolejnego miejsca wyruszyliśmy do drugiej miejscowości poniżej Thessaloniki. Celem naszej podróży była Peraia, kilkanaście minut drogi poniżej greckiej metropolii. Nieco dziegciu do tej beczki miodu dołożyła lokalna prognoza pogody. Wszystkie komunikaty wzdłuż wybrzeża pokazywały PONAD 40 st. C, a okolice Zatoki Termajskiej 47!!! Tak, dokładnie 47 stopni Celsjusza.

Chcieliśmy trochę przechytrzyć słońce i ruszyliśmy zaraz z rana, ale wiele nam to nie pomogło. Aura zafundowała nam jazdę nad otwartym piekarnikiem, bo takie mniej więcej było odczucie temperatury. W większości wypadków unikamy jazdy autostradą, ale tym razem rozsądek wziął górę, postanowiliśmy pokonać tą drogę jak najszybciej.  

Debest kierowca, kolejny  raz okazał się debest, gnał ile fabryka dała, bezpiecznie wchodząc w zakręty i przyciskając na prostej. Asfalt palił w nogawki, górą nawiewało powietrze jakby z rozbuchanej farelki. Nawet przy takiej prędkości to, co  dmuchało w twarz ( przepraszam, kask ) miało temperaturę ognia piekielnego a człowiek się zaczynał zastanawiać przy jakiej temperaturze jeans zaczyna się palić…

 „Lekko spoceni”  dojechaliśmy do Peraia. Tym razem z duszą na ramieniu,  bo myśleliśmy, że znajdziemy się w samym centrum turystycznego wiru, ale ponownie szczęście nam sprzyjało. Uboga w turystów, niespieszna mieścinka, oczywiście nastawiona była na przyjezdnych, ale w tym roku frekwencja nie dopisała.

Tu mała dygresja na temat tegorocznego wjazdu do Grecji. Całe szczęście, że po poprzednich wakacjach regularne zaglądanie na stronę MSZ weszło nam w krew bo inaczej byłby spory problem. Chcąc dostać się lądem należało nie później niż 24 godziny wcześniej wypełnić formularz  PLF na greckiej stronie i uzyskać Qr kod uprawniający do wjazdu. Tam zamieszcza się wszystkie informacje czyli datę szczepienia, cel pobytu, adres oraz jak długo tam będziemy. Również wcześniej należy zdeklarować, którym przejściem granicznym będziemy wjeżdżać. Pierwsza rzecz o jaką nas zapytano podczas kontroli  to właśnie ten kod. Poza tym sprawdzanie certyfikatu szczepienia i pomimo tego szybki test antygenowy. Niestety podróżowanie w tym roku  wymagało dużej czujności i  nieustannego weryfikowania zasad w przypadku każdego kraju…

Zatem kolejne dwa dni spędziliśmy na plażowych leżaczkach przy kompletnie gładkiej tafli wody czekając aż ktoś wyłączy podgrzewanie morza. Musiało tak być  bo prawie nieodczuwalny był moment zanurzenia – tak samo ciepło, tyle, że trochę mokro . Wyczekiwanie morskiej ochłody czy chociażby bryzy to jak myśl o tym, polskie lato będzie ciepłe i słoneczne – równie nierealne. Stwierdzenie, że gęsty upał spowija wszystko również nabrało dodatkowego znaczenia,  kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że o 21.00 jest 32 stopnie. To co było w ciągu dnia właściwie trudno nawet nazwać. Pierwszy raz widziałam na termometrze nad apteką wartość 45 stopni. Szukając cienia pilnowaliśmy, żeby nam się mózgi nie odkleiły od przysadki a  skóra nie nabrała koloru pieczonego prosiaka i cieszyliśmy się chwilą.

Tu muszę przyznać, że te cztery dni pozwoliły mi odczarować Grecję. Do tej pory tylko raz byłam tam na wakacjach. I ten pobyt sprawił, że mocno się uprzedziłam do wszystkiego co z tym krajem związane, miejsc, hoteli, jedzenia i samych Greków. Wiele lat unikałam tego kierunku twierdząc, że wszędzie, ale do Grecji nie… Okazało się, że trzeba łamać uprzedzenia i dawać szansę. Tym razem jest zupełnie odwrotnie. W jednym i drugim miejscu trafiliśmy na wygodne i ładnie położone miejscówki, bardzo miłych gospodarzy, pomocnych Greków. W dodatku okazało się, że karmią wybornie, nawet w mieścinach turystycznych można trafić na pyszne miejsca.

Tak wyglądała trasa dojazdu ze Stambułu do Keramoti, a poniżej z Keramoti do Peraia

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *